Info

avatar Ten blog sportowy prowadzi mandraghora z miasteczka Z. Odkąd zaczęłam go pisać przejechałam 59728.14 kilometrów. Więcej o mnie. Strava


button stats bikestats.pl




button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mandraghora.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
121.10 km 70.00 km teren
13:40 h 8.86 km/h:
Maks. pr.:65.80 km/h
Temperatura:
HR max:176 ( 94%)
HR avg:130 ( 69%)
Podjazdy:2121 m
Kalorie: 3566 kcal

Wielki Izerska Wyrypa 2012

Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 20.08.2012 | Komentarze 0

Sobotni poranek magiczny nie był – zwleczenie się z łóżka przed 5 po zaledwie kilku godzinach snu skutkowało jedynie bólem głowy. Szybkie śniadanie, odprawa techniczna, łapiemy spakowane rzeczy i już! Zanim jeszcze wstało słońce peleton poubieranych po sam czubek nosa kolarzy (było chyba poniżej 10 stopni…) pomykał w stronę Starej Kamienicy, gdzie rozdane zostały mapy. Przyglądamy się krótko i za pierwszymi uczestnikami ruszamy w stronę dwóch najbliższych punktów. Zasada jest tu trochę inna – liczy się po pierwsze ilość zaliczonych punktów, a dopiero później czas. Nie ma też kar czasowych za punkty niezaliczone. Dlatego też po prostu ruszamy bez specjalnego planowania dalszej trasy – zaplanuje się w drodze, mamy jej zarys i to wystarcza. W tle majaczą poranne Karkonosze, a łąki zaściela mgła.



Pierwsze punkty (17 i 22) pokazują nam, że nie będzie łatwo – lampiony nie są widoczne z drogi, ale pochowane gdzieś w krzakach, lasach i za skałami. Optymistyczna informacja że „wszystkie punkty podbijamy z siodełka” rodzi pod koniec Wyrypy zabawny ciąg dalszy: „tak, pod warunkiem, że siodełko zabierzemy ze sobą”. Jedzie się dobrze, chociaż ból głowy nie daje mi spokoju. Dopiero wejście w V strefę tętna leczy mnie na jakiś czas, a wychodzące słońce wreszcie rozgrzewa zgrabiałe palce (zapowiadali 27 stopni, kto by tam brał ciepłe rękawiczki…). Trzeci zaliczany punkt (25) jest faktycznie do podbicia z siodełka – szybko nabijamy kilka dziurek w karcie i wjeżdżamy w Izery.



Wybraliśmy je na początek, kiedy jeszcze jest trochę siły, mając nadzieję, że damy radę przewyższeniom. Idzie zaskakująco dobrze – kilkudziesięciometrowa piesza wspinaczka na skały przy punkcie 27, potem przejazd do 32 (położonego na wyspie, co kończy się zmoczeniem butów) idą płynnie, do momentu, kiedy nagle robi się jakoś miękko w drodze na 31. Rzucam okiem na tylne koło i już widzę jak ubywa z niego powietrza – czyli robimy przymusowy postój z kapciem w tle. Wybebeszając oponę tylko patrzę jak mijają nas inni uczestnicy, których wyprzedziliśmy… Zakładam nową dętkę, zaczynam pompować i … coś tu nie gra! Opona jak była sflaczała, taka jest. Po chwili tylko słyszę wyraźny, mocny syk – dziurawa dętka? Przez chwilę myślę, że to złamany lub uszkodzony wentyl, ale nie! Ściągam nową dętkę i na szwie zieje ogromna (jak na te warunki) dziura. Siedzimy sobie więc w lesie z dwoma dziurawymi dętkami…



Na szczęście coś mnie podkusiło rano i tuż przed wyjazdem dorzuciłam do plecaka łatki. Bierzemy się więc za łatanie. Dziura na szwie daje się zakleić, łatamy też tą pierwszą, pompujemy i lecimy do 31. Zabawa z dętkami zabrała nam prawie godzinę… (i jak się później okaże zabierze jeszcze więcej, bo łatka mimo najlepszych chęci nie wytrzyma ciśnienia rajdu ;-)). Zaliczmy 31 (dojazd po podmokłych terenach, a co!) i decydujemy się odpuścić 29. Zamiast tego kierujemy się 30, gdzie na bufecie mają genialne drożdżówki. Uzupełniamy wodę, ściągamy resztę „zimowych” ciuchów i jedziemy kierunku Świeradowa.

Wszystkie punkty podbijamy "z siodełka" ;-)


Punkt 28 znajdujemy szybko (po kolejnym „dętkowym” postoju) – lampion ukryty jest pod mostkiem.



Tracimy całą wysokość, by podjechać ją znowu w drodze do 21 (tu też bagienko). Garmin liczy jak oszalały, mamy już ponad 1000m przewyższenia, a nie ma jeszcze południa… Dalej lecą kolejne punkty -13, 16 i docieramy do Świeradowa w nadziei nabycia dętkowego zapasu (cały czas jadę z duszą na ramieniu, łatki już raz puściły…). Na miejscu okazuje się, że z prestą nie ma nic (może w Mirsku będą mieli… radzi sprzedawca, a serwisant rowerowy proponuje rozwiercić obręcz na samochodowe). Zjadamy obiad przy kolei gondolowej na Stóg Izerski i podbijamy 19 – lampion jest podczepiony do jednego ze słupów kolejki. Kierujemy się do 15, gdzie jest OS i dodatkowe 3 pkt do zdobycia.
OS puszczony jest fantastyczny single-trackiem – 7,8km istnej frajdy z jeżdżenia na rowerze, doskonale wyprofilowaną, równiutką ścieżką nas uskrzydla. Czasami faktycznie ma się wrażenie, że rower się unosi – singiel oddaje całą siłę włożoną we wjazd na górę, pozwalając poczuć ogromną przyjemność z jazdy rowerem i sprowadzając nas ku mecie OS-a. Niepowtarzalne doznania i do tego + 3 punkty kontrolne… A na dole bufet i w drogę. Odpuszczamy z założenia trzy punkty w Czechach i lecimy do 6. Trafiamy na tą „gorszą” stronę rzeki ale na szczęście da się przejść suchą stopą.



Teraz punkty idą szybko – zjechaliśmy z Izerów na równinę, przewyższenie już nie przybywa w takim tempie jak dotychczas, za to kilometry i prędkość jakby lecą nieco szybciej. Po 6 przychodzi czas na 7 (oczywiście wszystko „z siodełka” ;-)) oraz położone niedaleko od siebie 9 i 11. Zapada też decyzja o wydłużeniu trasy o odrzucone w pierwszej fazie punkty na północy. Jedziemy więc do 4, 1 i 5. Czasu mamy jeszcze trochę ale zaczyna się problem z obtarciami – upał i ponad 10 godzin w siodle po prostu robią swoje. Ostatnie punkty robimy już znacznie obolali – mimo, że mamy jeszcze ok. 1-1,5 godziny czasu do zamknięcia mety wracamy przez punkt 12 do domu. Tu włącza mi się ściganie – za mną jadą dwie dziewczyny, a ja mam jeszcze siłę, żeby wycisnąć ponad 15 minut przewagi na ostatnich kilku km. Izery żegnają nas krwistym zachodem słońca… Wraz z powoli zapadającymi ciemnościami wjeżdżamy na metę.

Kategoria zawody, z Bartem



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!