Info

avatar Ten blog sportowy prowadzi mandraghora z miasteczka Z. Odkąd zaczęłam go pisać przejechałam 59728.14 kilometrów. Więcej o mnie. Strava


button stats bikestats.pl




button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mandraghora.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
100.26 km 40.00 km teren
05:19 h 18.86 km/h:
Maks. pr.:57.60 km/h
Temperatura:
HR max:180 ( 97%)
HR avg:150 ( 81%)
Podjazdy:1107 m
Kalorie: 2602 kcal

Pechowa Odyseja Miechowska

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 0

Oczekiwana od dawna Odyseja Miechowska. Rano zabieramy się ze Skorpionem do Miechowa i przygotowujemy do ścigania. Jest piękna pogoda i do tego czujemy się mocno. Będzie się działo!

Formalności, honorowa rundka wokół rynku i ogień. Pierwszy punkt (1) mam upolowany w kilka minut - trzeba zjechać z górki, przeczołgać się i rower po pokrzywach i gotowe. Wyjazd na szosę w kierunku szóstki - słońce zaczyna już przygrzewać, ale kilometry lecą szybko. Przy 6 zaglądam do mapnika i ... a niech to! Zgubiłam kartę kontrolną - najważniejszy papier w MTBO, rzecz, której nie należy spuszczać z oka. Zawracam w poszukiwaniach, leniwym tempem dotaczam się do 1 - nie ma! Dzwonię do orgów - pozwalają mi kontynuować i podbijać punkty na mapie. Jednak muszę zacząć od początku - na poszukiwania straciłam godzinę. Podbijam na mapie 1 po raz drugi już dzisiaj i kilka minut po 11 ruszam na trasie. Później mi tej godziny braknie, nie mówiąc o tym jakie spustoszenie w moim organizmie zrobił stres i adrenalina. To paskudne uczucie, kiedy nie można się ścigać z zewnętrznych powodów i dobijająca świadomość, że inni już tam odfajkowują punkty. A ja jadę 10 na godzinę i szukam kawałka papierka na poboczu!

przedmiot pożądania - lampion


Mam chociaż nadzieję, że limit pecha na dzisiaj został wyczerpany. A jednak! 6 podbijam szybko i jadę dalej na 7. Napotykam tu sporo osób, trasa rekreacyjna już też jeździ tylko ja jestem w szczerym polu z dwoma podwójnie zrobionymi punktami. Podbijam, wyjeżdżam źle i nadrabiam spory kawałek drogi. Potem przelot na 8 - tu idzie dosyć łatwo, chociaż mam kryzys. Przydarza się też kolejny pech - najpierw nadziewam się na jakiś krzaczek, który wbija mi się w pachwinę (auć, jak to boli!), a potem gubię jedną śrubę z noska. Pogoda staje się okropna - upał ponad 30 stopniowy wysysa wszystkie siły, a zaorane drogi gruntowe biją bólem w mięśniach. Cały czas nie mogę też zejść z tętna - jadę większość w beztlenie i wiem, że to się kiepsko skończy. Od ciśnienia zaczyna mnie boleć głowa. Camelbak i bidon szybko wysychają, a tu świąteczna niedziela i wszystko pozamykane.



Z 8 jadę na 9 - tutaj punkt ma być w zagajniku, oczywiście trzeba się przedrzeć przez zaoraną ścieżkę. Jadę na skos przez jakieś uprawy, potem buszuję wśród młodnika. W końcu - jest, chociaż wydaje mi się, że w stosunku do mapy jest przesunięty. Dalej - 12 i 13, dojeżdżam szybko do znajomych miejsc, którymi ledwie kilka tygodni temu lecieliśmy z Bartem na Rabsztyn. Najpierw 12 - z drogi trzeba przechaszczowac przez las do góry i tam, na jego skraju jest lampion. Miał być przy ścieżce/ drodze, ale drogi tam ani widu ani słychu. Jest za to szczere pole... Potem przelot do 13, na którą naprowadzają miejscowi, zafascynowani zawieszonym w środku lasu lampionem. Kolejny punkt który jest "strzelony", a przeczesywanie lasu przy 30 stopniach przestaje być śmieszne. Czas goni.

Rower na "drodze"


15 odpuszczam, nie ma czasu, a jest "tania". Lecę na 14 gdzie spotykam kilku facetów przeczesujących las w poszukiwaniu punktu. Nie ma go tam, gdzie powinien być. Robimy pamiątkowe foty z serii "tu byłem" i jadę na 18. I to jest błąd, który będzie mnie kosztował sporo, czyli prawie 2 godziny karne za spóźnienie na metę. 18 też zresztą chyba nie jest tam gdzie powinna, ale udaje się ją znaleźć. Dalej 19 - chaszczowanie po lesie w poszukiwaniu skałki, która okazuje się śmiesznym 2-metrowym kamieniem i która jest źle zaznaczona na mapie. Kolejne minuty w plecy, a czas mija. Trzeba odpuścić resztę i gnać do Miechowa. Po drodze jest jeszcze 16 - grodzisko na które trzeba się wspiąć pod stromą górę, która wypruwa mnie z resztek sił. Kończy się też woda, a perspektywy niewesołe. Tyrpię się doliną Dłubni - zaorane drogi, błoto i koleiny po kostki, dramat jednym słowem. Sama dolina zajmuje mi 15-20 minut z cennego czasu. W Imbramowicach wpadam na asfalt i rura - beztlen nie schodzi z licznika, jeszcze po drodze wciągam żelka bo czuję, że zaczyna odcinać. Do Wysocic, Gołczy, na Kamieńczyce (jadę tu już dzisiaj 4 raz!) i do Miechowa. Na metę wpadam dwie minuty przed upływem czasu i zastaję sklasyfikowana. To nic, że nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa i muszę usiąść na podłodze, żeby się nie przewrócić. Średnie tętno zrobiłam jak na maratonach, sporo też przewyższeń się uzbierało.

Krajobrazy - jest na czym oko zawiesić


Niestety po doliczeniu kar wystarcza tylko na 7 miejsce. Gdyby nie zgubiona karta i wszystkie konsekwencje, które spowodowała, walczyłabym o pudło...




Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!