Info

avatar Ten blog sportowy prowadzi mandraghora z miasteczka Z. Odkąd zaczęłam go pisać przejechałam 59728.14 kilometrów. Więcej o mnie. Strava


button stats bikestats.pl




button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mandraghora.bikestats.pl

Archiwum bloga

Dane wyjazdu:
54.05 km 10.00 km teren
05:02 h 10.74 km/h:
Maks. pr.:52.10 km/h
Temperatura:
HR max:170 ( 91%)
HR avg:137 ( 74%)
Podjazdy:775 m
Kalorie: 1548 kcal

X Harce Rowerowe w Heluszu, czyli błotne Podkarpacie

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 02.06.2013 | Komentarze 0

Piątek poświęcony na przejazd z Białowieży na Podkarpacie. Meldujemy się w Heluszu po ponad 400km spędzonych w samochodzie i po krótkim spacerze zmęczenie bierze górę - idziemy spać. Pogoda jest ładna, widoki urzekające.

Podkarpacie wita


Widok z Helusza na południe


W sobotę rano budzi nas deszcz kapiący na parapet. Nie pada bardzo, trochę mży. Zbieramy się i rejestrujemy w bazie na zawody. Jedziemy w parze, w kategorii MIX - WOM. Konkurencja nie jest duża - chyba pogoda odstraszyła uczestników. Wielka szkoda, bo to świetne zawody, super organizacja i doskonałe tereny na włóczęgę rowerową. Chociaż dzisiaj nie będzie zbyt wiele widoków - chmury szczelnie zakrywają niebo popuszczając sobie od czasu do czasu. Tak czy inaczej, kurtki przeciwdeszczowe dzisiaj obowiązkowo w ekwipunku.

Wyruszamy na trasę jako pierwsi w swojej kategorii, ale za innymi zespołami. Plan na początek jest optymistyczny - robimy wszystko, w sumie powinno być ok 80km, 14 pkt kontrolnych, 6 godzin limitu czasu - czyli da się. Szybko jednak się okazuje, że jednak nie będzie łatwo. Deszcze i ulewa sprzed 2 dni zamieniła drogi polne i ścieżki gruntowe w wielkie bajora. Do tego podkarpackie błoto ma jakieś wyjątkowe właściwości lepiące i opony szybko zamieniają się jednolitą masę błotną. Nie ma wyjścia, trzeba prowadzić. Na pierwszy cel wybieramy nr 7 w polach nad Skopowem. To gdzieś tutaj w zeszłym roku robiliśmy zjazd potokiem... Szybko znajdujemy punkt, podbijamy kartę. Zaczyna lać coraz bardziej.



Zjeżdżamy tą samą drogą do asfaltu i dalej lecimy na 16 - gospodarstwo pod lasem. Jakimś cudem mijamy lampion, zapuszczamy się w las i toniemy w błocie powyżej kostki. Nawet iść jest trudno, a napęd roweru dosyć szybko zamienia się błotnistą maź, która skrzypi niemiłosiernie przy każdym ruchu. W lesie orientujemy się, że jesteśmy za daleko, wracamy jeszcze raz prze tą maź. Spotykamy przy asfalcie drugą parę MIX - Bikeholików. Jest i punkt, wisi tak na widoku, że nie możemy się nadziwić jak można było go minąć. Druga dziurka w karcie gotowa.

Widoki - gdzieś w oddali Dolina Sanu


Okazuje się, że czeka nas po raz trzeci przeprawa przez to bagienko. Znowu więc ślizgając się docieramy przez las i łąki do drogi idącej grzbietem wzniesienia. W butach zaczyna mi chlupotać, cały czas zaglądam na łańcuch, który nie wygląda zbyt dobrze. Za chwilę do koncertu dołączą się również tarczówki. Rower zdecydowanie nie lubi takich warunków, ale co robić... Na górze na szczęście wygodna szutrówka, którą dojeżdżamy do pkt 8. Podbijamy, próbuję trochę przeczyścić tarcze, ale to niewiele daje. Sędzia proponuje trochę wody i pomoc w umyciu, ale dziękuję i jedziemy dalej. Przegapiamy skręt i robimy nadprogramowy podjazd pod Patrię. Przynajmniej jest rozgrzewka... Tu zaczyna tak lać, że ubieram kurtkę, nie ma na co czekać, bo chyba nie przestanie. Trochę na dziko, trochę jakimiś resztkami ścieżki zjeżdżamy w kierunku Kramarzówki. Po drodze znów błoto i przez potok trzeba przejechać... Trafiamy na drogę asfaltową, która poprowadzi nas do kolejnego pkt - 11.



Zaczyna się robić zimno, zwłaszcza na zjeździe. Mokre buty i przemakające nogawki nie poprawiają samopoczucia. Podobnie jak kolejne błądzenie przy 11 - dojeżdżamy trochę od drugiej strony, skręciwszy za wcześnie w lewo. Wydaje mi się, że gdzieś tu był punkt rok temu... Rozmawiamy z miłymi gospodarzami, nabijamy dziurki i dalej w drogę. Trzeba się przebić na 10, decydujemy jak najdłużej jechać asfaltem (łańcuch już mi zawija, przerzutka nie zawsze go wybiera, a nie chce zerwać) i później ścieżką po punkt. To ambona myśliwska, więc powinna być widoczna z daleka. Wszystko idzie dobrze do czasu skrętu na ścieżkę, która okazuje się być zarośnięta na amen. Trudno, jakoś zjeżdżamy przez las (przynajmniej bez błota), potem prowadzimy przez łąki w trawie po kolana (wesoły chlupot dobywa się z butów przy każdym kroku) i wychodzimy dokładnie na punkt. Przez chwilę mam obawy czy będę się musiała wchodzić z rowerem na górę, gdzie wisi lampion, ale z ambony wychyla się sędzia i znosi punkt wraz z perforatorem. 11 upolowana, a nam mija prawie 3 godzina jazdy. Błotne warunki nie należą do najszybszych, więc trzeba zmodyfikować plan.



Mimo, że sędzia raczej odradza jazdę grzbietem decydujemy się wybrać tą drogę, by jak najszybciej dostać się na asfalt. Pakujemy się w błoto ponad kostkę - o jeździe nie ma mowy, jest ślizganie się, a momentami noszenie roweru. I zaczyna się robić naprawdę zimno - jazda nas nie grzeje (więcej prowadzenia niż pedałowania), a ciuchy już mokre. Padać chyba dzisiaj nie przestanie - gdzie nie popatrzeć czarne chmury, ciężkie od deszczu.

No dobra, gdzie dalej...


Zjeżdżamy asfaltem do Huciska Nienadowskiego (tędy wracaliśmy na metę w Świebodnej rok temu!) i kierujemy się żółtym szlakiem na pkt 13. Tu jest najgorzej - rower trzeba wnieść, ślizgając się. Próby poprowadzenia kończą się zalepieniem błotną mazią kół, amortyzatora i hamulców. O napędzie już nie wspominają. Trochę zmordowani docieramy na punkt, podbijamy lampion przy płocie i zjeżdżamy tą błotną rynną na dół. Momentami trzeba się podpierać nogą, warunki do jazdy jak na lodzie. Przez kawałek nawet prowadzę. Rower po tym punkcie jest w stanie opłakanym.

W pobliżu jednak przepływa potok, dosyć wartki. Bierzemy poklejone błotem rowery i wrzucamy je do wody. Sami wchodzimy za nimi i przepłukujemy napędy, hamulce i opony. Błoto odpuszcza, udaje się osiągnąć stan w którym łańcuch nie grodzi zerwaniem, opona nie klinuje się w widelcu, a przerzutka pracuje - lepiej lub gorzej, ale pracuje. W butach już i tak było mokro...



Z 13 mamy dłuższy przelot na 5. Decydujemy się na plan minimum, czyli 8 pkt potrzebnych do sklasyfikowania. Brakuje jeszcze dwóch. Zjeżdżamy do doliny Sanu, przekraczamy wojewódzką. Wypłaszacza się, a na asfalcie można przycisnąć - po kąpieli rowery pracują całkiem sprawnie. Zaczyna też się robić cieplej, utrzymujemy wysoką średnią, powyżej 25km/h. Leje już bardzo mocno, ale jesteśmy tak przemoczeni, że zaczyna to być nam obojętne. Byle się rozgrzać od jazdy. W tym roku pogoda zdecydowanie nie rozpieszcza, ale Dolina Sanu zachwyca. Przychodzi nam na myśl, że to taki mały Ren, z Wogezami w tle. Szkoda że nie ma słońca, nawet nie chce mi się już wyjmować foto, żeby nie utopić go w tym deszczu.

Szybko znajdujemy pkt 14 - jest przy sklepie i dalej lecimy wzdłuż Sanu. Przejeżdżamy przez kładkę, na jej końcu jest i pkt. 9, nasze upragnione minimum do sklasyfikowania. Podbijamy i zbieramy się do domu. 5 godzin w deszczu nie należy do przyjemności, marzymy o ciepłym prysznicu i suchych ciuchach. Jadąc zaciskam dłoń w pięść - z rękawiczki ściekają krople wody z błotem. Dobrze, że mamy kurtki, które chronią korpus przed wychłodzeniem. Nogi jakoś się rozgrzewają, tym bardziej, że czeka nas podjazd pod Helusz. Mijamy rynek w Babicach, gdzie odpoczywaliśmy w zeszłym roku i wjeżdżamy w kierunku Pruchnika pod górę. Mijamy miejsca odbicia na pierwsze dwa punkty, później znajoma kapliczka, lekki zjazd i odbicie do bazy. Docieramy po 5 godzinach i 2 minutach jazdy, mokrzy i ubłoceni od stóp do głów. Później okaże się, że decyzja o zmianie planów była dobra - druga para MIX robi 10 pkt, ale spóźnia się na metę o prawie pół godziny. Dzięki temu zdobywamy pierwsze miejsce i poprawiamy rezultat z zeszłego roku. Realizujemy też jeden z celów na ten sezon, szkoda, że przy tak mało licznej obsadzie. W przyszłym będziemy bronić tytułu, bo imprezy w Świebodnej to rewelacyjna organizacja i bardzo dobrze wyznaczone punkty. Do tego przyjazna atmosfera i wspaniałe tereny na rower - tego nie można odpuścić.



Nasza trasa GPS:

Kilometrów i przewyższeń wyszło pewnie ciut więcej, od noszenia roweru raczej się nie liczą ;-)

Dłuższa relacja na ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!