Info

avatar Ten blog sportowy prowadzi mandraghora z miasteczka Z. Odkąd zaczęłam go pisać przejechałam 59728.14 kilometrów. Więcej o mnie. Strava


button stats bikestats.pl




button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mandraghora.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

zawody

Dystans całkowity:6977.67 km (w terenie 2780.48 km; 39.85%)
Czas w ruchu:411:05
Średnia prędkość:16.90 km/h
Maksymalna prędkość:65.80 km/h
Suma podjazdów:79052 m
Maks. tętno maksymalne:196 (105 %)
Maks. tętno średnie:180 (97 %)
Suma kalorii:162844 kcal
Liczba aktywności:112
Średnio na aktywność:62.30 km i 3h 44m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
84.21 km 40.00 km teren
04:37 h 18.24 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max:165 ( 89%)
HR avg:133 ( 71%)
Podjazdy:275 m
Kalorie: 1720 kcal

BikeOrient #4 - witajcie na Arrakis!

Niedziela, 22 września 2013 · dodano: 23.09.2013 | Komentarze 2

Relacja i fotki na stronie ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM.

Dane wyjazdu:
141.71 km 100.00 km teren
08:17 h 17.11 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max:196 (105%)
HR avg:134 ( 72%)
Podjazdy:1282 m
Kalorie: 3108 kcal

Mordownik 2013

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 15.09.2013 | Komentarze 0

Modownik 2013 w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej.
Relacja już jest na ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM

Dane wyjazdu:
57.37 km 40.00 km teren
03:22 h 17.04 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max:170 ( 91%)
HR avg:134 ( 72%)
Podjazdy:226 m
Kalorie: 1338 kcal

Radomszczański Festiwal Rowerowy - MTBO

Sobota, 31 sierpnia 2013 · dodano: 01.09.2013 | Komentarze 0

MTBO w Radomsku, świetna atmosfera, wyśmienita trasa i doskonała zabawa. Kto nie był, ten niech żałuje.
Relacja już jest na stronie Zdezorientowani MTBO Team.

Dane wyjazdu:
139.32 km 80.00 km teren
08:34 h 16.26 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:167 ( 90%)
HR avg:130 ( 70%)
Podjazdy:1683 m
Kalorie: 3347 kcal

Izerska Wielka Wyrypa 2013

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 18.08.2013 | Komentarze 0

Dwa nowe rekordy :) - kalorii i dziennej odległości (+ 7,5 km dojazdu i powrotu z bazy).

Relacja na Zdezorientowani MTBO Team

Czas całkowity: 15:24
Czas ruchu: 8:34

Dane wyjazdu:
57.85 km 10.00 km teren
03:11 h 18.17 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max:167 ( 90%)
HR avg:133 ( 71%)
Podjazdy:511 m
Kalorie: 1319 kcal

Nocne MTBO - Na tropie jurajskich duchów, czyli w gubieniu kart 1:1

Środa, 14 sierpnia 2013 · dodano: 15.08.2013 | Komentarze 0

Powinniśmy chyba startować nie jako Zdezorientowani, ale Niezdecydowani... :)
Relacja na Zdezorientowani MTBO Team

Dane wyjazdu:
100.89 km 30.00 km teren
05:15 h 19.22 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:33.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:145 ( 78%)
Podjazdy:655 m
Kalorie: 2187 kcal

Dębowy Orient

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 04.08.2013 | Komentarze 2

fotki i opis: ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM :)

Dane wyjazdu:
83.10 km 40.00 km teren
04:53 h 17.02 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:32.0
HR max:173 ( 93%)
HR avg:141 ( 76%)
Podjazdy:661 m
Kalorie: 1997 kcal

BikeOrient #3, czyli piach, pot i słońce ;-)

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 28.07.2013 | Komentarze 7

Trzecia edycja BikeOrientu miała być ciężka i o tym było wiadomo już od początku. Właśnie ledwo co wróciliśmy z urlopu, co w naszym wykonaniu oznacza kilkaset kilometrów, codziennie, w ostatnie 2-3 tygodnie. Do tego było wiadomo, że pogoda raczej nie będzie sprzyjała- zapowiedziane 30 stopni sprawdziło się z naddatkiem, czyli Garmin pokazał 37 po południu. To nie były dobre warunki do ścigania. Mimo to grzecznie wstaliśmy i zapakowaliśmy się w samochód, by sporo przed 10 zameldować się w Przedborzu.



Na miejscu szybko załatwiamy formalności, mimo, że jeszcze wcześnie w powietrzu czuć już skwar. Przygotowujemy rowery i chowamy się na ławeczkę w cieniu, racząc się lodami. Plan wstępny jest na wszystko, ale nie wiemy jak siły po urlopie ;-) i czy pogoda nie zweryfikuje naszego pozytywnego nastawienia do dzisiejszej jazdy na rowerze. Pojawiają się znajome twarze, DJK71 z Amigą, LiderBike z Krakowa – miło ich zobaczyć znowu :). Lekko opóźnione rozdanie map, szybkie planowanie (dzisiaj to ja ustalam trasę) i wyjeżdżamy w kierunku bardziej górzystej części mapy. Zobaczymy jak sprawdzi się nowy mapnik…



Pierwszy punkt znajdujemy szybko, nie tyle nawigując, co natrafiając na grupkę bikerów. "7" zaliczona, szybki przeskok do "9" (pilnuję tętna żeby nie przeszarżować w ten upał). Pierwsze punkty nie sprawiają nam kłopotu, jedzie się dobrze, chociaż zaczyna już być dobrze ciepło. W końcu wystartowaliśmy po 11… Na „9” jest już całkiem luźno. Podbijamy punkt i ruszamy w kierunku Fajnej Ryby, która nie okaże się wcale taka fajna. To najwyższe wzniesienie w okolicy, a dotrzeć tam można przez piaszczysty las. Zaczyna się to czego nie znoszę – piasek w połączeniu z upałem. Momentami jest dosyć stromo i podchodzimy. Końcówka to ścieżka przez maliny – już trochę wydeptana, ale co tam. Modlę się tylko żeby nie wydłubywać zaraz malinowych kolców z opon... Na nogach zostaje malinowy ślad, że „6” została zaliczona, a my już wiemy, że w miarę możliwości trzeba unikać terenu. Piaskownica to przecież nie zabawa dla dorosłych ludzi ;-)

Malinowe znaki...


Z „6” zjeżdżamy fajnym, terenowym zjazdem w kierunku „4”, przekraczamy szosę i znów jedziemy przez las. Tu przynajmniej nie ma tyle piasku. Punkt jest w wąwozie – nawet nie zjeżdżamy, porzucamy rowery na skraju skarpy i na piechotkę zbiegamy w dół. Spotykamy tu kilku bikerów. Potem popełniamy drobny błąd – wydaje nam się, że szlak rowerowy niebieski będzie spoko (no bo kto by prowadził szlak po piasku?), ale jednak okazuje się że nie. Dodatkowo zbaczamy z niego, wyjeżdżając prawie tuż obok miejsca, gdzie przed chwilą przekraczaliśmy szosę. Nie ma tego złego, przynajmniej pojedziemy po asfalcie… tymczasem upał się wzmaga, a w bidonach wysycha. Szybko załatwiamy „5” (ale tu jest widooooczek!) i lecimy na „1” gdzie jest bufet. Odpoczywamy w cieniu kilka minut, posilamy się owocami i uzupełniamy wodę. Ze sklepami jest kiepsko – na razie nie widzieliśmy żadnego otwartego.

Piechotą na punkt



Kolejny punkt – 10 – ruiny zboru - jest łatwy do znalezienia. Lampion wisi w środku – dziurka i w drogę! Oprócz upału zaczyna nam doskwierać również w-mordę–wind, ale pocieszamy się, że zaraz popcha nas w plecy. Zaczynam już odczuwać skutki wysokiej temperatury, mimo, że dużo piję i staram się chować w cieniu zaczyna mnie boleć głowa. Właściwie to marzę o zimnej kąpieli …. A to nie pomaga na motywację do walki i dalszej jazdy. Koncentruję się na mapie i bez problemów docieramy na 14. Tutaj w lesie siedzi kilku bikerów, punktu podobno nie ma. Ścieżek w okolicy jest mnóstwo, jeszcze raz sprawdzamy… i zauważam nagle na drzewie napis PK. Lampionu rzeczywiście nie widać, jest schowany w dole, bo 14 to dół właśnie. Podbity, po krótkiej naradzie decydujemy się wracać tą samą drogą do szosy na Włoszczową. Targanie się przez te piaski z rowerami to proszenie się o zgona.

Ruiny zboru


Z 14 mamy dłuższy przelot na 13, znajdujemy ją szybko, nawet udaje się przejechać teren w całości. Później przekraczamy rzeczkę (kto by się tam fatygował robieniem mostu jak da się przejechać…) i jedziemy na 11 – punkt na bagnach. Trafiamy bez problemu, ale kilkadziesiąt minut w pełnym słońcu, na parnej łące wysysa ze mnie wszystkie siły. Zaczynam słabnąć i coraz wolniej idzie mi z tym rowerem przez pola. Przecinamy bagna w kierunku zabudowań Zagacia, tempo spada nam dramatycznie. Doganiają nas kolejni Bikerzy. Zanim wytrzepię skarpetki z piasku i traw są już w cieniu obok. Ruszamy nad stawy z „ogonem”, szybko znajdujemy mostek z lampionem 15 i jako jedyni jedziemy dalej. Czeka nas niełatwa przeprawa przez kładkę o wątpliwej trwałości… ale na szczęście się udaje.

Ćwiczenie równowagi - wersja dla zaawansowanych :)


Przy torach podjeżdżamy do 12, znajdujemy szybko i sprawdzamy czas. Niech to! Za dużo straciliśmy na przeprawie w okolicach 11 i 15, została tylko godzina i 3 pkty. Będzie ciężko, tym bardziej że kończy nam się woda… a sklepów na lekarstwo. Zaczynam też czuć głód, Bart dzieli się batonikiem, ale to za mało. Wzięłam ze sobą po prostu zbyt mało żarełka, żeby odciążyć plecy w ten upał. No i skutki w postaci ssania w żołądku już są.



Na „2” idziemy w dużej mierze piechotą. Po 200m piaszczystej drogi porzucamy rowery i robimy sobie spacer. Na wylocie spotykamy – w końcu! – jakichś mieszkańców, prosimy o odsprzedanie wody. Mili Państwo z Borowej ofiarują nam dwie butelki mineralki nie chcąc za to pieniędzy. Podziękowania nie mają końca, a jednocześnie rośnie szansa na komplet. Z wodą jeździ się znacznie lepiej niż o suchym wiadomo czym … ;-)

Ruszamy w kierunku 8 i 3 – dwóch ostatnich punktów, jednak na wjeździe do 8 uświadamiamy sobie, że nie starczy nam czasu. Omijamy ją. Asfalt o Przedborza staje się ruchliwy. Przed ostatnią 3 napotykamy również kilku bikerów i obserwujemy akcję gaszenia lasu - made by straż pożarna. Pali się młodnik, na razie byle co, ale jak to się rozniesie… w lasach sucho jak pieprz i to słońce też nie pomaga. Przepuszczamy strażaków i ruszamy całą grupą już w kierunku Przedborza. Ostatnie piaskowe kawałki wymagają technicznych umiejętności, sprawdza się praktyka z maratonów MTB. Docieramy wymęczeni i wygrzani kilka minut przed limitem czasu.

Przez mój kryzys brakło czasu na komplet punktów. Kończy się jednak na 2 miejscu w kat. K, więc nie mogę narzekać. Impreza jak zwykle zorganizowana super, punkty dokładnie wytyczone, ech, kwintesencja MTBO!
Powrót do domu dłuży się niemiłosiernie i dopiero zimy prysznic pozwala trochę odsapnąć. Ale i tak zmęczenie jest spore, a piaski Przedborza dobrze czujemy w nogach… o obtarciach nie wspominając.



Dane wyjazdu:
82.94 km 40.00 km teren
05:11 h 16.00 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:19.0
HR max:165 ( 89%)
HR avg:125 ( 67%)
Podjazdy:891 m
Kalorie: 1794 kcal

Transjura 2013

Sobota, 6 lipca 2013 · dodano: 06.07.2013 | Komentarze 4

Tegorczna transjura to miał być kolejny z celów do zrealizowania w tym sezonie. Po pierwsze przejechanie szlaku orlich gniazd – co nie udało się w zeszłym roku z powodu choroby, a po drugie odległość 150+ na jeden raz. Niestety i tym razem się nie udało, chociaż początek był obiecujący.

Lać zaczęło już na dworcu w Krakowie i przelotnie po drodze, ale w Częstochowie pogoda piękna. W pociągu spotykamy djk71 i Amigę, kilka znajomych twarzy również widzę przed szkołą w Częstochowie. Początek nie jest najlepszy – jadąc do bazy wbijam w koło jakąś gigantyczną śrubę. Opona nie wygląda dobrze, ale nie ma wyjścia. Zakładam nową dętkę, stara idzie do kosza bo nie ma co łatać, dziura jak stąd do Katowic ;-)

Niespodzianka!


Rejestrujemy się i pozostały czas wylegujemy się na ławce nad jakąś rzeczką. Wreszcie wracamy na miejsce startu, przygotowania, przejazd na rynek i w eskorcie policji ruszamy. Niebiescy wyprowadzają nas z miasta i dalej lecimy w dużej grupie. Część od razu wysforowała się do przodu, my kręcimy gdzieś w środku grupy. Jedzie się bardzo dobrze, tempo od początku jest dosyć mocne, zaczyna się ściemniać i w lesie przestaje być widno. Lekko zwalniamy, ale trzymamy się dobrze. Mijamy kilka osób szukających zgubionych liczników, pompek i innych rzeczy. Teren zweryfikował mocowanie sprzętu do niektórych rowerów… :)

Pierwsze kilometry lecą szybko. Bart nawiguje bezbłędnie przez cała noc, nie błądzimy, nie szukamy drogi, nie kręcimy się bez sensu. Mijamy Olsztyn, zamek w mroku prezentuje się super. Wjeżdżamy w pierwsze piaski i zaczyna się prowadzenie roweru. Włączamy czołówki, sprawdzają się świetnie. Poza piaskowymi odcinkami leci się dosyć szybko. Osiągamy pierwszy punkt kontrolny, robi się całkiem ciemno. Dalsza droga idzie nieco wolniej, głównie przez teren i piasek, bo na asfalcie wiele nie tracimy. W lesie trzeba jednak mocniej wytężać wzrok - jeden błąd i gleba gotowa. Wspieramy się, czasami ja ciągnę, czasami Bart. Udaje się jechać bezbłędnie co jest motywujące – nie tracimy czasu na kluczenie, nie błądzimy po nocy.

Drugi punkt kontrolny i dalej bufet. Przegryzamy coś na szybko i jedziemy. Znowu piasek, trzeba prowadzić. Później zaczyna się chyba najgorszy fragment trasy… najpierw jakaś szlaka wylana na drodze, luźne kamienie, a potem niebieski szlak ginący w wiatrołomie. Idziemy za wydeptaną ścieżką, wychodzimy na jakieś pole i za kompasem udaje się trafić na zjazd. Niestety, żadnej frajdy z jazdy, kopny piasek, prowadzenie nawet na dół. Dojazd na kolejny punkt pod kościołem, potem chwila odpoczynku od terenu, lecimy równiutkim asfaltem w kierunku Mirowa i Bobolic. Zamku w Mirowie nie widać w ogóle, Bobolice są pięknie podświetlone. Po drodze ubieramy się. Zbliża się 1, robi się chłodniej. Zajadamy też trochę zapasów i jedziemy dalej. Niedaleko już jest bufet, docieramy z grupą rowerzystów, uzupełniamy wodę, przegryzamy coś i zaczyna grzmieć.

Szybko zwijamy się dalej – jesteśmy w środku lasu, gdy zaczyna padać. Próbujemy chwilę przeczekać, ale grzmi dalej. Postanawiamy poszukać konkretniejszego schronienia. Kawałek dalej w Podlesicach jest zadaszony przystanek. Zatrzymujemy się na chwilowy odpoczynek, burza rozkręca się na dobre. Mamy miejsce widokowe w pierwszym rzędzie, pioruny ładują tak mocno w pobliskie zbocze, że nie da się nawet spać. Podjadamy, popijamy, gadamy, próbujemy się zdrzemnąć, a burza za nic nie chce przejść. Mija godzina, dwie, zaczyna świtać, a ciągle leje. Po 7 rano decydujemy się pojechać, siedzimy od 2 w nocy na przystanku, zaczyna to być bez sensu jeżeli chcemy zdążyć na punkt kontrolny na 90km.

Gotowi do wyjazdu patrzymy na rower – kapeć. No to jeszcze szybka zmiana dętki póki sucho i lecimy. Dojeżdżamy do lasu, ale mamy szczerze mówić stracha, żeby tam wjechać – pioruny walą dokładnie w górkę przed nami, a my tam mamy jechać. Poza tym szybko jesteśmy cali mokrzy. Decyzja zapada szybko – nie ma sensu ryzykować zdrowia i niszczyć sprzętu w takich warunkach. Zawracamy, wjeżdżamy na asfalt w kierunku Zawiercia i stamtąd pociągiem jedziemy do Krakowa. Po drodze siedzimy sobie godzinkę na słynnym peronie we Włoszczowej…



Budząc się rano w niedzielę słuchamy wiadomości w radiu – powiat zawierciański, gmina Kroczyce (miejsce naszego postoju) zalane po ulewach, zerwane mosty, zalane drogi, także krajówka w okolicach Lelowa… Decyzja więc chyba była słuszna, wycofało się podobno 60% uczestników.

Tym razem się nie udało, ale Jurajskie Orle Gniazda z pewnością nam nie uciekną. Wygląda na to, że do trzech razy sztuka.

Dane wyjazdu:
105.09 km 40.00 km teren
07:30 h 14.01 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max:172 ( 92%)
HR avg:139 ( 75%)
Podjazdy:480 m
Kalorie: 2170 kcal

BikeOrient #2 Dolina Warty

Sobota, 8 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 0

Kolejny wyścig MTBO z cyklu BikeOrient. Wyruszamy w sobotę wcześnie rano, by ok. 9 stawić się w Szczepocicach Rządowych (obok są Prywatne ;-)). Przygotowania, formalności, odprawa - dostajemy ostrzeżenie przed komarami i pojechali! Dzisiejsza trasa wiedzie na wschód od Szczepocic, doliną Warty. Ruszamy ze sporą grupką ludzi (jest ponad 100 uczestników) w kierunku pierwszego punktu, czyli 10. Położony tuż nad Wartą daje nam szybko znać, co to znaczy uwaga na komary - nie można się właściwie zatrzymać, bo od razu obsiada człowieka cała chmara krwiopijców. Klepiąc się po odsłoniętych częściach ciała i podskakując, żeby zmylić te paskudy podbijamy 10. Jest pierwsza dziurka w karcie. Tym razem przezornie wiozę ją uwiązaną na smyczce na szyi...

Po co ta kolejka? Podobno nowe mapy rzucili... ;-)


Z 10 ruszamy na południową część mapy, najpierw docierając do 6, a później jadąc na 7. Drogi terenowe nawet nie są takie straszne - po ostatnich deszczach mieliśmy obawy, czy to wszystko da się przejechać, ale nie jest źle. W niektórych miejscach są duże kałuże i sporo błota, ale przynajmniej piasek mniej sypki i jakoś się jedzie. Omijając rozjeżdżoną drogę do 3 jedziemy po drugiej stronie torów (jechaliśmy tam przed chwilą z 6) - wiemy, że droga jest dobra. Ale po drodze - niespodzianka. Zamknięty przejazd kolejowy. A pociąg zamiast przejechać zatrzymuje się na jego środku, maszynista sobie wysiada, gawędzi z panią dróżniczką, ona daje mu jakieś papiery... Korzystamy z okazji i przemykamy na drugą stronę torów.

Piękne lasy sosnowe


Pkt 3 daje nam do wiwatu... wjeżdżamy zgodnie z mapą w ścieżkę, która powoli zaczyna zanikać, aż staje się trawą do kolan. Niby wszystko ok, docieramy te kilkaset metrów do skrzyżowania, mamy skręcić w prawo, a tam... potok. Jakimś cudem przerzucamy rowery i wykonujemy skok - mokra jest tyko część buta, więc można uznać że się udało. Ze ścieżki jeszcze jeden skręt w lewo, spotykamy innych uczstników i razem docieramy na 3. Jest umieszczona w świetnym miesjcu - kto podjedzie z drugiej strony ten ma pecha ;-) No i oczywiście komary gryzonie paskudne obecne!

Pkt 3


Z 3 wyjazd na krajówkę, kawałek na południe i do Gowarzowa. Punkt jest dosyć łatwo dostępny i dojazd do niego też niezły - mieliśmy obawy, że nad Wartą będzie podtopione, a tu taka niespodzianka. I do tego widoczki pierwsza klasa... Komary chwilowo gdzieś znikły, więc szybka przerwa na zjedzenie batonika i w drogę.

Pkt 9


Z 9 decydujemy się jechać na 17 - jest po tej samej stronie Warty, ale żeby nie pchać się w teren (w końcu wszędzie trąbią, że w łódzkim powódź, wiemy jak to wygląda w terenie, bo u nas też) przejeżdżamy przez most w Pławnie i wracamy na drugi brzeg kolejnym mostem w Gidlach. Punkt równie urokliwy co poprzedni - łąki, rzeczki, pasące się krowy kontrolujące kto jedzie...

Pkt 17



Z 17 na 12, szybko znajdujemy szczyt wydmy i wracamy - chcemy odbić na skróty na drogę wojewódzką, ale gubimy drogę. Dodatkowo jakoś tak nieporadnie obracam rower, że wbijam sobie blat w łydkę i to tak solidnie. Po chwili mam cała skarpetkę we krwi, więc zawieszamy na chwilę rywalizację i wracamy do Gidli do apteki. Opatrunek, sprawdzam czy da się jechać - nie boli - więc ruszamy dalej, na 15.

Fachowo (?) opatrzona noga


Na 15 czeka nas to czego się obawialiśmy, czyli podtopione pola. Przejechać się nie da... przejść suchą stopą - nie bardzo.. Zostawiamy rowery i piechotką do punktu. Buty całe mokre, ale co tam, jest 30 stopni, zaraz wyschną. I tak nie da się tego obejść, a podjeżdżać z innej strony nam się nie chce - szkoda czasu, już zmarnowaliśmy sporo na moją nogę.

Takie tam podtopienia...


Wracamy na trasę wojewódzką i jedziemy do 16. Udaje się ją szybko znaleźć, miejsce jest równie piękne jak poprzednie. Dalej wybieramy się ścieżką dydaktyczną w kierunku 14, ale rezygnujemy - czas goni, a 14 będzie trudna do znalezienia. Plątanina ścieżek, tereny bagienne i te cholerne bzykacze - nawet nie da się spokojnie spojrzeć na mapę... Nie, innym razem, teraz czas uderzyć na 13.

Pkt 16


Pkt 13 znajdujemy w miarę szybko, równie szybko docieramy na 11, chociaż tutaj trzeba się trochę przespacerować - to szczyt wydmy, nie ma sensu podjeżdżać. Dobijamy kolejne dziurki i lecimy na 20 - potem już punkt żywieniowy i chwila odpoczynku, bo 19 odpuszczamy.

Przed 20 przydarza nam się przykrość, czyli Bart zalicza glebę. Na szczęście niegroźną, poza tym mamy już wodę utlenioną, więc szybka dezynfekcja łokcia i kolana i jedziemy dalej. Przez chwilę nie wyglądał najlepiej - jest ponad 30 stopni i oboje czujemy już zmęczenie i odwodnienie. Na szczęście pkt 20 udaje się szybko znaleźć, Bart czuje się dobrze, więc te 2,5 km do pkt 1 i bufetu szybko mija. Tu robimy krótszą przerwę, jakieś 15 minut na jedzenie, picie i odpoczynek. Ja wlewam w siebie 3 kubki wody na raz, Bart 5. Dobrze dzisiaj suszy...

Pkt 18 pod Orzechowem (a raczej nad) znajdujemy równie szybko - w polu są już wydeptane ścieżki, łatwo trafić. Zresztą widać go z drogi - pomarańczowy lampion na tle lasu dobrze się odcina. Postałabym jeszcze trochę i pozachwycała się widokami, ale nie ma czasu - jedziemy na 4.

Widoczki w okolicy pkt 18


Pkt 4 umieszczono na brzegu torfowiska, więc cała okolica poprzecinana jest kanałami i kanalikami wodnymi. Na piechotę idzie szybciej, więc porzucamy rowery i przeskakujemy przez kolejne cieki. Lampion jest na samym końcu :). Jest też trochę piasku w drodze powrotnej, ale do przejechania.

Pkt 4


Zostaje ostatni pkt po tej stronie Warty - 2, stary dąb. Łatwo go znaleźć, jednak nie dość, że droga sama z siebie jest dosyć błotnista, to dodatkowo zaczyna grzmieć. Gdy podbijamy spadają pierwsze ciężkie krople - idzie burza. W sumie się cieszymy - uda się odpocząć od tego upału, a deszcz przyjemnie chłodzi rozgrzaną skórę. Błota i tak jest mnóstwo, więc co za różnica... Na asfalcie za to potoczki - w sumie wszystko jest mokre w kilka chwil. Zostały jednak 2 punkty więc nie ma co odpuszczać. Lecimy w tym syfie przy akompaniamencie grzmotów na 5 - najpierw przejeżdżamy za daleko (w deszczu nie widać tak dobrze, okulary zaraz parują), a potem przez błoto podchodzimy i podbijamy. Wszystko już mokre, a jak popatrzeć na prawo i lewo - niebieskie niebo. To się nazywa mieć szczęście ;-) Szybko załatwiamy pkt 5 - ostatni na naszej trasie, w międzyczasie przestaje już padać i wjeżdżamy na metę.

Uff, wyszło ponad 100km, ale głównie z powodu upału te zawody były takie ciężkie. Niektórzy podobno załapali się na dwie burze... czy to będzie już tradycją, że na zakończenie jazdy w BikeOriencie pada? ;-) W każdym razie impreza świetna, brawa za organizację i trasy - piękne tereny, super atmosfera, sporo znanych twarzy i sporo nowych. A dla chętnych jeszcze niedzielny spływ kajakowy. Teraz trochę przerwy w startach, trzeba postawić sprzęt na nogi po tych deszczowo- błotnych zabawach.

Track:

Dane wyjazdu:
54.05 km 10.00 km teren
05:02 h 10.74 km/h:
Maks. pr.:52.10 km/h
Temperatura:
HR max:170 ( 91%)
HR avg:137 ( 74%)
Podjazdy:775 m
Kalorie: 1548 kcal

X Harce Rowerowe w Heluszu, czyli błotne Podkarpacie

Sobota, 1 czerwca 2013 · dodano: 02.06.2013 | Komentarze 0

Piątek poświęcony na przejazd z Białowieży na Podkarpacie. Meldujemy się w Heluszu po ponad 400km spędzonych w samochodzie i po krótkim spacerze zmęczenie bierze górę - idziemy spać. Pogoda jest ładna, widoki urzekające.

Podkarpacie wita


Widok z Helusza na południe


W sobotę rano budzi nas deszcz kapiący na parapet. Nie pada bardzo, trochę mży. Zbieramy się i rejestrujemy w bazie na zawody. Jedziemy w parze, w kategorii MIX - WOM. Konkurencja nie jest duża - chyba pogoda odstraszyła uczestników. Wielka szkoda, bo to świetne zawody, super organizacja i doskonałe tereny na włóczęgę rowerową. Chociaż dzisiaj nie będzie zbyt wiele widoków - chmury szczelnie zakrywają niebo popuszczając sobie od czasu do czasu. Tak czy inaczej, kurtki przeciwdeszczowe dzisiaj obowiązkowo w ekwipunku.

Wyruszamy na trasę jako pierwsi w swojej kategorii, ale za innymi zespołami. Plan na początek jest optymistyczny - robimy wszystko, w sumie powinno być ok 80km, 14 pkt kontrolnych, 6 godzin limitu czasu - czyli da się. Szybko jednak się okazuje, że jednak nie będzie łatwo. Deszcze i ulewa sprzed 2 dni zamieniła drogi polne i ścieżki gruntowe w wielkie bajora. Do tego podkarpackie błoto ma jakieś wyjątkowe właściwości lepiące i opony szybko zamieniają się jednolitą masę błotną. Nie ma wyjścia, trzeba prowadzić. Na pierwszy cel wybieramy nr 7 w polach nad Skopowem. To gdzieś tutaj w zeszłym roku robiliśmy zjazd potokiem... Szybko znajdujemy punkt, podbijamy kartę. Zaczyna lać coraz bardziej.



Zjeżdżamy tą samą drogą do asfaltu i dalej lecimy na 16 - gospodarstwo pod lasem. Jakimś cudem mijamy lampion, zapuszczamy się w las i toniemy w błocie powyżej kostki. Nawet iść jest trudno, a napęd roweru dosyć szybko zamienia się błotnistą maź, która skrzypi niemiłosiernie przy każdym ruchu. W lesie orientujemy się, że jesteśmy za daleko, wracamy jeszcze raz prze tą maź. Spotykamy przy asfalcie drugą parę MIX - Bikeholików. Jest i punkt, wisi tak na widoku, że nie możemy się nadziwić jak można było go minąć. Druga dziurka w karcie gotowa.

Widoki - gdzieś w oddali Dolina Sanu


Okazuje się, że czeka nas po raz trzeci przeprawa przez to bagienko. Znowu więc ślizgając się docieramy przez las i łąki do drogi idącej grzbietem wzniesienia. W butach zaczyna mi chlupotać, cały czas zaglądam na łańcuch, który nie wygląda zbyt dobrze. Za chwilę do koncertu dołączą się również tarczówki. Rower zdecydowanie nie lubi takich warunków, ale co robić... Na górze na szczęście wygodna szutrówka, którą dojeżdżamy do pkt 8. Podbijamy, próbuję trochę przeczyścić tarcze, ale to niewiele daje. Sędzia proponuje trochę wody i pomoc w umyciu, ale dziękuję i jedziemy dalej. Przegapiamy skręt i robimy nadprogramowy podjazd pod Patrię. Przynajmniej jest rozgrzewka... Tu zaczyna tak lać, że ubieram kurtkę, nie ma na co czekać, bo chyba nie przestanie. Trochę na dziko, trochę jakimiś resztkami ścieżki zjeżdżamy w kierunku Kramarzówki. Po drodze znów błoto i przez potok trzeba przejechać... Trafiamy na drogę asfaltową, która poprowadzi nas do kolejnego pkt - 11.



Zaczyna się robić zimno, zwłaszcza na zjeździe. Mokre buty i przemakające nogawki nie poprawiają samopoczucia. Podobnie jak kolejne błądzenie przy 11 - dojeżdżamy trochę od drugiej strony, skręciwszy za wcześnie w lewo. Wydaje mi się, że gdzieś tu był punkt rok temu... Rozmawiamy z miłymi gospodarzami, nabijamy dziurki i dalej w drogę. Trzeba się przebić na 10, decydujemy jak najdłużej jechać asfaltem (łańcuch już mi zawija, przerzutka nie zawsze go wybiera, a nie chce zerwać) i później ścieżką po punkt. To ambona myśliwska, więc powinna być widoczna z daleka. Wszystko idzie dobrze do czasu skrętu na ścieżkę, która okazuje się być zarośnięta na amen. Trudno, jakoś zjeżdżamy przez las (przynajmniej bez błota), potem prowadzimy przez łąki w trawie po kolana (wesoły chlupot dobywa się z butów przy każdym kroku) i wychodzimy dokładnie na punkt. Przez chwilę mam obawy czy będę się musiała wchodzić z rowerem na górę, gdzie wisi lampion, ale z ambony wychyla się sędzia i znosi punkt wraz z perforatorem. 11 upolowana, a nam mija prawie 3 godzina jazdy. Błotne warunki nie należą do najszybszych, więc trzeba zmodyfikować plan.



Mimo, że sędzia raczej odradza jazdę grzbietem decydujemy się wybrać tą drogę, by jak najszybciej dostać się na asfalt. Pakujemy się w błoto ponad kostkę - o jeździe nie ma mowy, jest ślizganie się, a momentami noszenie roweru. I zaczyna się robić naprawdę zimno - jazda nas nie grzeje (więcej prowadzenia niż pedałowania), a ciuchy już mokre. Padać chyba dzisiaj nie przestanie - gdzie nie popatrzeć czarne chmury, ciężkie od deszczu.

No dobra, gdzie dalej...


Zjeżdżamy asfaltem do Huciska Nienadowskiego (tędy wracaliśmy na metę w Świebodnej rok temu!) i kierujemy się żółtym szlakiem na pkt 13. Tu jest najgorzej - rower trzeba wnieść, ślizgając się. Próby poprowadzenia kończą się zalepieniem błotną mazią kół, amortyzatora i hamulców. O napędzie już nie wspominają. Trochę zmordowani docieramy na punkt, podbijamy lampion przy płocie i zjeżdżamy tą błotną rynną na dół. Momentami trzeba się podpierać nogą, warunki do jazdy jak na lodzie. Przez kawałek nawet prowadzę. Rower po tym punkcie jest w stanie opłakanym.

W pobliżu jednak przepływa potok, dosyć wartki. Bierzemy poklejone błotem rowery i wrzucamy je do wody. Sami wchodzimy za nimi i przepłukujemy napędy, hamulce i opony. Błoto odpuszcza, udaje się osiągnąć stan w którym łańcuch nie grodzi zerwaniem, opona nie klinuje się w widelcu, a przerzutka pracuje - lepiej lub gorzej, ale pracuje. W butach już i tak było mokro...



Z 13 mamy dłuższy przelot na 5. Decydujemy się na plan minimum, czyli 8 pkt potrzebnych do sklasyfikowania. Brakuje jeszcze dwóch. Zjeżdżamy do doliny Sanu, przekraczamy wojewódzką. Wypłaszacza się, a na asfalcie można przycisnąć - po kąpieli rowery pracują całkiem sprawnie. Zaczyna też się robić cieplej, utrzymujemy wysoką średnią, powyżej 25km/h. Leje już bardzo mocno, ale jesteśmy tak przemoczeni, że zaczyna to być nam obojętne. Byle się rozgrzać od jazdy. W tym roku pogoda zdecydowanie nie rozpieszcza, ale Dolina Sanu zachwyca. Przychodzi nam na myśl, że to taki mały Ren, z Wogezami w tle. Szkoda że nie ma słońca, nawet nie chce mi się już wyjmować foto, żeby nie utopić go w tym deszczu.

Szybko znajdujemy pkt 14 - jest przy sklepie i dalej lecimy wzdłuż Sanu. Przejeżdżamy przez kładkę, na jej końcu jest i pkt. 9, nasze upragnione minimum do sklasyfikowania. Podbijamy i zbieramy się do domu. 5 godzin w deszczu nie należy do przyjemności, marzymy o ciepłym prysznicu i suchych ciuchach. Jadąc zaciskam dłoń w pięść - z rękawiczki ściekają krople wody z błotem. Dobrze, że mamy kurtki, które chronią korpus przed wychłodzeniem. Nogi jakoś się rozgrzewają, tym bardziej, że czeka nas podjazd pod Helusz. Mijamy rynek w Babicach, gdzie odpoczywaliśmy w zeszłym roku i wjeżdżamy w kierunku Pruchnika pod górę. Mijamy miejsca odbicia na pierwsze dwa punkty, później znajoma kapliczka, lekki zjazd i odbicie do bazy. Docieramy po 5 godzinach i 2 minutach jazdy, mokrzy i ubłoceni od stóp do głów. Później okaże się, że decyzja o zmianie planów była dobra - druga para MIX robi 10 pkt, ale spóźnia się na metę o prawie pół godziny. Dzięki temu zdobywamy pierwsze miejsce i poprawiamy rezultat z zeszłego roku. Realizujemy też jeden z celów na ten sezon, szkoda, że przy tak mało licznej obsadzie. W przyszłym będziemy bronić tytułu, bo imprezy w Świebodnej to rewelacyjna organizacja i bardzo dobrze wyznaczone punkty. Do tego przyjazna atmosfera i wspaniałe tereny na rower - tego nie można odpuścić.



Nasza trasa GPS:

Kilometrów i przewyższeń wyszło pewnie ciut więcej, od noszenia roweru raczej się nie liczą ;-)

Dłuższa relacja na ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM