Info

avatar Ten blog sportowy prowadzi mandraghora z miasteczka Z. Odkąd zaczęłam go pisać przejechałam 59728.14 kilometrów. Więcej o mnie. Strava


button stats bikestats.pl




button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mandraghora.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

100km i więcej

Dystans całkowity:6470.00 km (w terenie 1509.30 km; 23.33%)
Czas w ruchu:323:20
Średnia prędkość:19.65 km/h
Maksymalna prędkość:65.10 km/h
Suma podjazdów:47018 m
Maks. tętno maksymalne:196 (105 %)
Maks. tętno średnie:150 (81 %)
Suma kalorii:115700 kcal
Liczba aktywności:59
Średnio na aktywność:109.66 km i 5h 34m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
108.74 km 0.00 km teren
04:06 h 26.52 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:26.0
HR max:173 ( 93%)
HR avg:141 ( 76%)
Podjazdy:236 m
Kalorie: 1732 kcal
Rower:szoska

Pierwsze OTB na szosie :-/

Poniedziałek, 12 sierpnia 2013 · dodano: 12.08.2013 | Komentarze 0

"Zdarzenie drogowe", na szczęście bez konsekwencji, ani zadrapania. Jadę przez puszczę, przede mną trójka dzieciaków, na oko 10-12 lat. Będę wyprzedzać, więc krzyczę z tyłu lewa wolna, uwaga. Chłopaki zjeżdżają do prawej, jak przyspieszam i w tym momencie widzę kątem oka że pierwszy z lewej nie trzyma rąk na kierownicy. Odruchowo hamuję, chwilę później chłopak nagle skręca w lewo (uciekła mu kierownica?) a ja dostaję strzała gdzieś w prawego baranka i zaliczam piękny przelot, z koziołkowaniem do rowu. Na szczęście nie asfalt i na szczęście nie drzewa. Nic mi się nie dzieje, poza tętnem, które przez najbliższe 10km nie chce się uspokoić i zejść poniżej IV strefy.

Wyleczyłam się tym samym z dziennej jazdy uczęszczanymi przez niedzielnych bikerów szlakami.

Trasa: Huta - Branice - Niepołomice - Puszcza Niepołomicka /Droga Królewska + Żubrostrada/ - Mikluszowice - Baczków - Proszówki - Damienice - Cikowice - Kłaj - Szarów - Dąbrowa - Staniątki - Zakrzów - Podłęże - Grabie - Brzegi - Huta

Dane wyjazdu:
100.89 km 30.00 km teren
05:15 h 19.22 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:33.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:145 ( 78%)
Podjazdy:655 m
Kalorie: 2187 kcal

Dębowy Orient

Sobota, 3 sierpnia 2013 · dodano: 04.08.2013 | Komentarze 2

fotki i opis: ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM :)

Dane wyjazdu:
133.43 km 0.00 km teren
06:08 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:144 ( 77%)
HR avg:112 ( 60%)
Podjazdy:389 m
Kalorie: 1769 kcal
Rower:szarak

Besancon i Rochefort

Piątek, 19 lipca 2013 · dodano: 25.07.2013 | Komentarze 0

Dłuższe jeżdżenie czas zacząć. Dzisiaj w planach Besancon, a gdzieś z tyłu głowy cały czas myśli o rekordzie. Ruszamy wcześnie, znów jest upał, a my dzisiaj w większości po Eurovelo 6, nad rzekami. Docieramy sprawnie do Rams, skręcamy w przeciwnym kierunku niż wczoraj – na Saint Vit, opuszczamy departament Jury i wjeżdżamy do Doubs. Na ścieżce pojawia się kilometraż do Montbeliard – ponad 150km odliczane jeden za drugim na asfalcie.

Sposób prowadzenia ścieżki i rozwiązania dla rowerzystów powalają, w porównaniu z tym co mamy w kraju. Tu opłaca się zrobić na ścieżce dodatkowy most, wydzielić ją przy drodze, a nawet – zbudować tunel dla rowerów!

Tunel na ścieżce rowerowej


Ścieżki we Francji - Eurovelo 6


Do Besancon docieramy z dwoma postojami w cieniu, robi się coraz goręcej, a nam się bardzo nie spieszy. Mijamy się kilkukrotnie z sakwiarzami – tu, w Doubs nieco mniej trenujących podjazdy Szoszonów, a za to więcej sakwiarzy. Czujemy się już jedną nogą w naszym drugim domu i szybko wtapiamy się w rowerowy krajobraz Francji. Co chwile mijają nas dziadki – szoszoni mknący w którymś z kierunków – jest ich tu znacznie więcej niż ludzi w naszym wieku, czasami są to całe peletony po kilka osób! W Besancon jesteśmy po ok. 2 godzinach efektywnej jazdy – wita nas cytadela położona wysoko nad miastem...

Cytadela w Besancon


...i kolejne zaskoczenie: Eurovelo 6 idzie razem z kanałem dla statków tunelem wykutym pod cytadelą! Oczywiście, są dwa pasy ruchu, jakby ktoś pytał...

Eurovelo 6


Przyjemny chłód tunelu kończy się szybko. Zwiedzamy chwilę miasto, kupujemy coś do jedzenia (mmm.. pyszne mleczne bułeczki z czekoladą), oglądamy katedrę, zjadamy lody i uciekamy z rozgrzanego betonem i asfaltem miasta. Zatrzymujemy się w cieniu, zjadamy zakupione bułeczki i chwilę przeczekujemy południowy ukrop. Lecimy z powrotem nad Doubs; Bart chyba w bułce miał coś ekstra dosypane, bo ciągnie nasz mały pociąg, nie schodząc poniżej 27km/h :) W efekcie na skręcie do Arc de Senans jesteśmy przed 17. Jedziemy jednak dalej, w kierunku Dole, mamy 90km już nabite więc jest szansa na zrobienie w końcu 150km. Niestety, tuż za Etrepigney zaczyna padać, jedziemy dalej ale deszcz przybiera na sile. Zatrzymujemy się pod Rochefort, chowamy w drzewach i popasamy. Czas jednak mija i opcja 150km staje się coraz mniej realna. Decydujemy się zawrócić, wracamy lekkim skrótem przez las, deszcz ustaje. Dojeżdżamy do campingu zadowoleni - i tak jest nowy rekord 133,5km. Będzie co bić na następny raz, a 150 musi jeszcze poczekać.

Ścieżka nad Doubs


Dane wyjazdu:
108.40 km 7.00 km teren
04:46 h 22.74 km/h:
Maks. pr.:55.60 km/h
Temperatura:21.0
HR max:162 ( 87%)
HR avg:125 ( 67%)
Podjazdy:565 m
Kalorie: 1780 kcal

Chorągwica i Puszcza Niepołomicka

Sobota, 29 czerwca 2013 · dodano: 30.06.2013 | Komentarze 0

Zamiast Bike Maratonu w Myślenicach - popołudniowa jazda po okolicy. I dobrze się złożyło, jak czytam o zniszczonych napędach i ramach...

Nowa Huta - Brzegi - Węgrzce- Sułków -Tomaszkowice - Chorągwica - Biskupice - Szczygłów - Bodzanów - Ochmanów - Zakrzowiec - Staniątki - Puszcza - Niepołomice - Grabie - Brzegi - N. Huta

Dane wyjazdu:
105.09 km 40.00 km teren
07:30 h 14.01 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max:172 ( 92%)
HR avg:139 ( 75%)
Podjazdy:480 m
Kalorie: 2170 kcal

BikeOrient #2 Dolina Warty

Sobota, 8 czerwca 2013 · dodano: 09.06.2013 | Komentarze 0

Kolejny wyścig MTBO z cyklu BikeOrient. Wyruszamy w sobotę wcześnie rano, by ok. 9 stawić się w Szczepocicach Rządowych (obok są Prywatne ;-)). Przygotowania, formalności, odprawa - dostajemy ostrzeżenie przed komarami i pojechali! Dzisiejsza trasa wiedzie na wschód od Szczepocic, doliną Warty. Ruszamy ze sporą grupką ludzi (jest ponad 100 uczestników) w kierunku pierwszego punktu, czyli 10. Położony tuż nad Wartą daje nam szybko znać, co to znaczy uwaga na komary - nie można się właściwie zatrzymać, bo od razu obsiada człowieka cała chmara krwiopijców. Klepiąc się po odsłoniętych częściach ciała i podskakując, żeby zmylić te paskudy podbijamy 10. Jest pierwsza dziurka w karcie. Tym razem przezornie wiozę ją uwiązaną na smyczce na szyi...

Po co ta kolejka? Podobno nowe mapy rzucili... ;-)


Z 10 ruszamy na południową część mapy, najpierw docierając do 6, a później jadąc na 7. Drogi terenowe nawet nie są takie straszne - po ostatnich deszczach mieliśmy obawy, czy to wszystko da się przejechać, ale nie jest źle. W niektórych miejscach są duże kałuże i sporo błota, ale przynajmniej piasek mniej sypki i jakoś się jedzie. Omijając rozjeżdżoną drogę do 3 jedziemy po drugiej stronie torów (jechaliśmy tam przed chwilą z 6) - wiemy, że droga jest dobra. Ale po drodze - niespodzianka. Zamknięty przejazd kolejowy. A pociąg zamiast przejechać zatrzymuje się na jego środku, maszynista sobie wysiada, gawędzi z panią dróżniczką, ona daje mu jakieś papiery... Korzystamy z okazji i przemykamy na drugą stronę torów.

Piękne lasy sosnowe


Pkt 3 daje nam do wiwatu... wjeżdżamy zgodnie z mapą w ścieżkę, która powoli zaczyna zanikać, aż staje się trawą do kolan. Niby wszystko ok, docieramy te kilkaset metrów do skrzyżowania, mamy skręcić w prawo, a tam... potok. Jakimś cudem przerzucamy rowery i wykonujemy skok - mokra jest tyko część buta, więc można uznać że się udało. Ze ścieżki jeszcze jeden skręt w lewo, spotykamy innych uczstników i razem docieramy na 3. Jest umieszczona w świetnym miesjcu - kto podjedzie z drugiej strony ten ma pecha ;-) No i oczywiście komary gryzonie paskudne obecne!

Pkt 3


Z 3 wyjazd na krajówkę, kawałek na południe i do Gowarzowa. Punkt jest dosyć łatwo dostępny i dojazd do niego też niezły - mieliśmy obawy, że nad Wartą będzie podtopione, a tu taka niespodzianka. I do tego widoczki pierwsza klasa... Komary chwilowo gdzieś znikły, więc szybka przerwa na zjedzenie batonika i w drogę.

Pkt 9


Z 9 decydujemy się jechać na 17 - jest po tej samej stronie Warty, ale żeby nie pchać się w teren (w końcu wszędzie trąbią, że w łódzkim powódź, wiemy jak to wygląda w terenie, bo u nas też) przejeżdżamy przez most w Pławnie i wracamy na drugi brzeg kolejnym mostem w Gidlach. Punkt równie urokliwy co poprzedni - łąki, rzeczki, pasące się krowy kontrolujące kto jedzie...

Pkt 17



Z 17 na 12, szybko znajdujemy szczyt wydmy i wracamy - chcemy odbić na skróty na drogę wojewódzką, ale gubimy drogę. Dodatkowo jakoś tak nieporadnie obracam rower, że wbijam sobie blat w łydkę i to tak solidnie. Po chwili mam cała skarpetkę we krwi, więc zawieszamy na chwilę rywalizację i wracamy do Gidli do apteki. Opatrunek, sprawdzam czy da się jechać - nie boli - więc ruszamy dalej, na 15.

Fachowo (?) opatrzona noga


Na 15 czeka nas to czego się obawialiśmy, czyli podtopione pola. Przejechać się nie da... przejść suchą stopą - nie bardzo.. Zostawiamy rowery i piechotką do punktu. Buty całe mokre, ale co tam, jest 30 stopni, zaraz wyschną. I tak nie da się tego obejść, a podjeżdżać z innej strony nam się nie chce - szkoda czasu, już zmarnowaliśmy sporo na moją nogę.

Takie tam podtopienia...


Wracamy na trasę wojewódzką i jedziemy do 16. Udaje się ją szybko znaleźć, miejsce jest równie piękne jak poprzednie. Dalej wybieramy się ścieżką dydaktyczną w kierunku 14, ale rezygnujemy - czas goni, a 14 będzie trudna do znalezienia. Plątanina ścieżek, tereny bagienne i te cholerne bzykacze - nawet nie da się spokojnie spojrzeć na mapę... Nie, innym razem, teraz czas uderzyć na 13.

Pkt 16


Pkt 13 znajdujemy w miarę szybko, równie szybko docieramy na 11, chociaż tutaj trzeba się trochę przespacerować - to szczyt wydmy, nie ma sensu podjeżdżać. Dobijamy kolejne dziurki i lecimy na 20 - potem już punkt żywieniowy i chwila odpoczynku, bo 19 odpuszczamy.

Przed 20 przydarza nam się przykrość, czyli Bart zalicza glebę. Na szczęście niegroźną, poza tym mamy już wodę utlenioną, więc szybka dezynfekcja łokcia i kolana i jedziemy dalej. Przez chwilę nie wyglądał najlepiej - jest ponad 30 stopni i oboje czujemy już zmęczenie i odwodnienie. Na szczęście pkt 20 udaje się szybko znaleźć, Bart czuje się dobrze, więc te 2,5 km do pkt 1 i bufetu szybko mija. Tu robimy krótszą przerwę, jakieś 15 minut na jedzenie, picie i odpoczynek. Ja wlewam w siebie 3 kubki wody na raz, Bart 5. Dobrze dzisiaj suszy...

Pkt 18 pod Orzechowem (a raczej nad) znajdujemy równie szybko - w polu są już wydeptane ścieżki, łatwo trafić. Zresztą widać go z drogi - pomarańczowy lampion na tle lasu dobrze się odcina. Postałabym jeszcze trochę i pozachwycała się widokami, ale nie ma czasu - jedziemy na 4.

Widoczki w okolicy pkt 18


Pkt 4 umieszczono na brzegu torfowiska, więc cała okolica poprzecinana jest kanałami i kanalikami wodnymi. Na piechotę idzie szybciej, więc porzucamy rowery i przeskakujemy przez kolejne cieki. Lampion jest na samym końcu :). Jest też trochę piasku w drodze powrotnej, ale do przejechania.

Pkt 4


Zostaje ostatni pkt po tej stronie Warty - 2, stary dąb. Łatwo go znaleźć, jednak nie dość, że droga sama z siebie jest dosyć błotnista, to dodatkowo zaczyna grzmieć. Gdy podbijamy spadają pierwsze ciężkie krople - idzie burza. W sumie się cieszymy - uda się odpocząć od tego upału, a deszcz przyjemnie chłodzi rozgrzaną skórę. Błota i tak jest mnóstwo, więc co za różnica... Na asfalcie za to potoczki - w sumie wszystko jest mokre w kilka chwil. Zostały jednak 2 punkty więc nie ma co odpuszczać. Lecimy w tym syfie przy akompaniamencie grzmotów na 5 - najpierw przejeżdżamy za daleko (w deszczu nie widać tak dobrze, okulary zaraz parują), a potem przez błoto podchodzimy i podbijamy. Wszystko już mokre, a jak popatrzeć na prawo i lewo - niebieskie niebo. To się nazywa mieć szczęście ;-) Szybko załatwiamy pkt 5 - ostatni na naszej trasie, w międzyczasie przestaje już padać i wjeżdżamy na metę.

Uff, wyszło ponad 100km, ale głównie z powodu upału te zawody były takie ciężkie. Niektórzy podobno załapali się na dwie burze... czy to będzie już tradycją, że na zakończenie jazdy w BikeOriencie pada? ;-) W każdym razie impreza świetna, brawa za organizację i trasy - piękne tereny, super atmosfera, sporo znanych twarzy i sporo nowych. A dla chętnych jeszcze niedzielny spływ kajakowy. Teraz trochę przerwy w startach, trzeba postawić sprzęt na nogi po tych deszczowo- błotnych zabawach.

Track:

Dane wyjazdu:
100.26 km 40.00 km teren
05:19 h 18.86 km/h:
Maks. pr.:57.60 km/h
Temperatura:
HR max:180 ( 97%)
HR avg:150 ( 81%)
Podjazdy:1107 m
Kalorie: 2602 kcal

Pechowa Odyseja Miechowska

Niedziela, 19 maja 2013 · dodano: 19.05.2013 | Komentarze 0

Oczekiwana od dawna Odyseja Miechowska. Rano zabieramy się ze Skorpionem do Miechowa i przygotowujemy do ścigania. Jest piękna pogoda i do tego czujemy się mocno. Będzie się działo!

Formalności, honorowa rundka wokół rynku i ogień. Pierwszy punkt (1) mam upolowany w kilka minut - trzeba zjechać z górki, przeczołgać się i rower po pokrzywach i gotowe. Wyjazd na szosę w kierunku szóstki - słońce zaczyna już przygrzewać, ale kilometry lecą szybko. Przy 6 zaglądam do mapnika i ... a niech to! Zgubiłam kartę kontrolną - najważniejszy papier w MTBO, rzecz, której nie należy spuszczać z oka. Zawracam w poszukiwaniach, leniwym tempem dotaczam się do 1 - nie ma! Dzwonię do orgów - pozwalają mi kontynuować i podbijać punkty na mapie. Jednak muszę zacząć od początku - na poszukiwania straciłam godzinę. Podbijam na mapie 1 po raz drugi już dzisiaj i kilka minut po 11 ruszam na trasie. Później mi tej godziny braknie, nie mówiąc o tym jakie spustoszenie w moim organizmie zrobił stres i adrenalina. To paskudne uczucie, kiedy nie można się ścigać z zewnętrznych powodów i dobijająca świadomość, że inni już tam odfajkowują punkty. A ja jadę 10 na godzinę i szukam kawałka papierka na poboczu!

przedmiot pożądania - lampion


Mam chociaż nadzieję, że limit pecha na dzisiaj został wyczerpany. A jednak! 6 podbijam szybko i jadę dalej na 7. Napotykam tu sporo osób, trasa rekreacyjna już też jeździ tylko ja jestem w szczerym polu z dwoma podwójnie zrobionymi punktami. Podbijam, wyjeżdżam źle i nadrabiam spory kawałek drogi. Potem przelot na 8 - tu idzie dosyć łatwo, chociaż mam kryzys. Przydarza się też kolejny pech - najpierw nadziewam się na jakiś krzaczek, który wbija mi się w pachwinę (auć, jak to boli!), a potem gubię jedną śrubę z noska. Pogoda staje się okropna - upał ponad 30 stopniowy wysysa wszystkie siły, a zaorane drogi gruntowe biją bólem w mięśniach. Cały czas nie mogę też zejść z tętna - jadę większość w beztlenie i wiem, że to się kiepsko skończy. Od ciśnienia zaczyna mnie boleć głowa. Camelbak i bidon szybko wysychają, a tu świąteczna niedziela i wszystko pozamykane.



Z 8 jadę na 9 - tutaj punkt ma być w zagajniku, oczywiście trzeba się przedrzeć przez zaoraną ścieżkę. Jadę na skos przez jakieś uprawy, potem buszuję wśród młodnika. W końcu - jest, chociaż wydaje mi się, że w stosunku do mapy jest przesunięty. Dalej - 12 i 13, dojeżdżam szybko do znajomych miejsc, którymi ledwie kilka tygodni temu lecieliśmy z Bartem na Rabsztyn. Najpierw 12 - z drogi trzeba przechaszczowac przez las do góry i tam, na jego skraju jest lampion. Miał być przy ścieżce/ drodze, ale drogi tam ani widu ani słychu. Jest za to szczere pole... Potem przelot do 13, na którą naprowadzają miejscowi, zafascynowani zawieszonym w środku lasu lampionem. Kolejny punkt który jest "strzelony", a przeczesywanie lasu przy 30 stopniach przestaje być śmieszne. Czas goni.

Rower na "drodze"


15 odpuszczam, nie ma czasu, a jest "tania". Lecę na 14 gdzie spotykam kilku facetów przeczesujących las w poszukiwaniu punktu. Nie ma go tam, gdzie powinien być. Robimy pamiątkowe foty z serii "tu byłem" i jadę na 18. I to jest błąd, który będzie mnie kosztował sporo, czyli prawie 2 godziny karne za spóźnienie na metę. 18 też zresztą chyba nie jest tam gdzie powinna, ale udaje się ją znaleźć. Dalej 19 - chaszczowanie po lesie w poszukiwaniu skałki, która okazuje się śmiesznym 2-metrowym kamieniem i która jest źle zaznaczona na mapie. Kolejne minuty w plecy, a czas mija. Trzeba odpuścić resztę i gnać do Miechowa. Po drodze jest jeszcze 16 - grodzisko na które trzeba się wspiąć pod stromą górę, która wypruwa mnie z resztek sił. Kończy się też woda, a perspektywy niewesołe. Tyrpię się doliną Dłubni - zaorane drogi, błoto i koleiny po kostki, dramat jednym słowem. Sama dolina zajmuje mi 15-20 minut z cennego czasu. W Imbramowicach wpadam na asfalt i rura - beztlen nie schodzi z licznika, jeszcze po drodze wciągam żelka bo czuję, że zaczyna odcinać. Do Wysocic, Gołczy, na Kamieńczyce (jadę tu już dzisiaj 4 raz!) i do Miechowa. Na metę wpadam dwie minuty przed upływem czasu i zastaję sklasyfikowana. To nic, że nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa i muszę usiąść na podłodze, żeby się nie przewrócić. Średnie tętno zrobiłam jak na maratonach, sporo też przewyższeń się uzbierało.

Krajobrazy - jest na czym oko zawiesić


Niestety po doliczeniu kar wystarcza tylko na 7 miejsce. Gdyby nie zgubiona karta i wszystkie konsekwencje, które spowodowała, walczyłabym o pudło...



Dane wyjazdu:
114.47 km 15.00 km teren
05:04 h 22.59 km/h:
Maks. pr.:47.40 km/h
Temperatura:
HR max:156 ( 84%)
HR avg:126 ( 68%)
Podjazdy:242 m
Kalorie: 1816 kcal

Puszcza Niepołomicka

Niedziela, 5 maja 2013 · dodano: 05.05.2013 | Komentarze 0

W końcu pogoda, która nadaje się do jeżdżenia. Trochę marudzimy rano, ale w końcu się zbieramy i jedziemy do Puszczy Niepołomickiej. Mamy nadzieję złapać osoby, które umawiały się na zielonym forum, ale chyba mijamy je po drodze. W każdym razie do Niepołomic docieramy z dobrą średnią i jeszcze przed odbijamy na Podłęże. Dzisiaj dla odmiany droga przez Staniątki.
W Puszczy jest sporo ludzi - w końcu majówka wygląda jak majówka i na parkingu brakuje już miejsc, a zagęszczenie rowerów na km2 już chyba osiągnęło wartość krytyczną. Zatrzymujemy się na hot-doga, bo w porannej pogoni właściwie nie było śniadania. Szybkie jedzenie i zmierzamy drogą królewską i żubrostradą w stronę Mikluszowic. Kawałek za nimi przejeżdżamy Rabę fajnym, dłuuugim mostem pieszym i zmierzamy na południe. Po drodze mijamy dwa kościółki na szlaku architektury drewnianej - w Gawłowie i Krzyżanowicach. Słońce zaczyna mocno przygrzewać.

Gawłów


Krzyżanowice


Później znów przejeżdżamy Rabę - tym razem most jest jeszcze węższy i cały dygocze - niezłe wrażenia z jazdy :)



Wracamy do Puszczy, by schować się przed upałem. Po drodze mijamy świeżo zbudowaną autostradę tarnowską.


W Puszczy zatrzęsienie ludzi. Wszyscy, kto żyw na spacery, rolki, z dziećmi, psami i rowerami. W okolicach parkingów trudno się przepchać, luzuje się dopiero później, w środku lasu, gdzie nie wszyscy docierają. Zaglądamy na chwilę nad czarny staw, ale tam też nawet nie ma gdzie usiąść. Udaje się zrobić fotkę samej przyrody, gdzieś nad głowami ludzi.



Zahaczamy o kolejne hot-dogi i piwko (ciężej dzisiaj kupić butelkę mineralnej niż browar)i przez Niepołomice przejeżdżamy na północną stronę Wisły i stałą trasą wracamy do domu.

Dane wyjazdu:
122.55 km 40.00 km teren
06:14 h 19.66 km/h:
Maks. pr.:47.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max:167 ( 90%)
HR avg:121 ( 65%)
Podjazdy:758 m
Kalorie: 1954 kcal

Rudno - Lipowiec - Spytkowice

Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 · dodano: 29.04.2013 | Komentarze 0

Poranek zapowiada się całkiem pogodnie, a że mamy długi weekend czas na rower :)
Ruszamy lajtowo w stronę Lipowca w tym roku jeszcze go nie odwiedzaliśmy, więc czas najwyższy. Początek jest mocny, wiatr nie przeszkadza i szybko wymykamy się z miasta. Singielek w Lesie Zabierzowskim ma się dobrze, sam Las też niewiele zmienił się przez zimę. Jak dobrze przejechać rowerem po ścieżkach po których chodziło się z kijkami!



Widoczki jak zwykle piękne


Trasa stara, ale jednak trochę zapomniana. W kilku miejscach wspomagamy się mapą by dotrzeć w końcu w okolice Rudna. Tutaj niemiła niespodzianka, nagle po prostu mnie odcina. Nawet wiem dlaczego - nie zjadłam po wczorajszej nocnej jeździe kolacji i efekty już są. Niestety grill pod zamkiem nieczynny. Znikła też figurka z kapliczki...


Kosmiczne studia filmowe w Alwerni


Pożeram co mam i docieramy leniwym tempem do Regulic. Tutaj czas na dłuższy popas - pani w Kefirku przekrawa nam świeże bułeczki, do tego ser żółty i świetne miejsce w okolicy źródełka krasowego. Aż nie chce się jechać dalej ;-)


Spotykam Hinola testującego nowego 29-era i po krótkiej przerwie jedziemy dalej. Czeka nas jeszcze trochę podjazdów, ale na Lipowiec docieramy całkiem szybko. Jeszcze tylko pamiątkowa fota i można jechać w stronę Wisły. Chcemy zahaczyć o Spytkowice i wrócić południowym brzegiem.

Zamek Lipowiec


Zjeżdżamy na most w okolicach Zatora i trochę błądzimy nad spytkowickimi stawami. Po drodze znajdujemy jeszcze pomnik grunwaldzki, z którego jest niezły widok na stawy i druga stronę Wisły. Niestety, jakiś idiota podpalił trawę i cała grobla płonie, a silny wiatr przenosi ogień dalej.

Kopie Grunwaldzki


Płonące stawy


Stawy pełne ptactwa


Na azymut zjeżdżamy do Spytkowic i dalej znaną drogą przez Łączany do Kopanki i Tyńca, gdzie zatrzymujemy się na kiełbaskę z grilla i piwko. Jedzie się bardzo dobrze, zbiera się na burzę i wiatr wieje nam prosto w plecy. Nawet nie trzeba się męczyć pedałując, wystarczy wystawić żagiel ;-)

Dane wyjazdu:
110.43 km 30.00 km teren
05:23 h 20.51 km/h:
Maks. pr.:61.30 km/h
Temperatura:18.0
HR max:160 ( 86%)
HR avg:123 ( 66%)
Podjazdy:1004 m
Kalorie: 1758 kcal

Rabsztyn i zerwany łańcuch

Niedziela, 21 kwietnia 2013 · dodano: 21.04.2013 | Komentarze 0

Pogoda piękna, nie ma więc co marudzić za długo. Mocne śniadanko i w drogę. W planach pętelka północna (wieje porządnie ze wschodu), więc jedziemy by jak najdłużej mieć wiatr z boku. Ruszamy przez Batowice do Książniczek i dalej Doliną Dłubni przez Michałowice, Zerwaną, Iwanowice Dworskie, Sieciechowice, Grzegorzowice aż do Imbramowic. Jedzie się super, mimo, że mocno wieje. Na drodze mały ruch, asfalt w miarę równy, terenowe kawałki suche, czegóż chcieć więcej?

Staw w Michałowicach, gniazdo łabędzi


Widok z Imbramowic


W Imbramowicach wspinamy się na górkę i już zaczynamy czuć, że wjeżdżamy w Jurę. Lasy zmieniają się na sosnowe, pojawia się więcej piasku i sporo podjazdów. Niekiedy wjeżdżamy na górę tylko po to by z niej zjechać, a potem zabawa od nowa.



Ponieważ świetnie się jedzie i pogoda też niczego sobie, decydujemy się zahaczyc o zamek w Rabsztynie. Za każdym razem jak tu jesteśmy jest piękne, niebieskie niebo... dzisiaj również.




Na zamku nie mitrężymy czasu - tutaj wieje o wiele mocniej. Czerwonym szlakiem orlich gniazd dojeżdżamy w okolice Sułoszowej i dalej na Pieskową Skałę i Ojców. Jurajskie ścieżki są suche i dobrze przejezdne.



W Ojcowie przerwa na obiad (pizza i piwko, mniam!) i powrót do domu. W Kwietniowych Dołach ciągnę mocno - jeszcze nigdy nie podjechałam tam aż tak wysoko, gdy nagle - TRACH! i łańcuch zostaje na ziemi, a ja bezradnie kręcę pedałami. Dopycham się na górę (Bart z narzędziami już dawno podjechał) i czekam aż po mnie wróci. Rozkuwamy rozwalone oczko i wywalamy je - po raz pierwszy w życiu skuwam łańcuch w praktyce, ale chyba skutecznie, bo następne 10km do domu nic się nie dzieje i dojeżdżamy bez przygód. Doskonały weekend, dwa dni, dwie setki. Optymistycznie to wygląda przed najbliższymi zawodami, tym bardziej, że dzisiaj prócz odległości weszło też sporo przewyższeń :)

Z serii dziwnych nazw miejscowości po wczorajszych Pisarach dzisiaj:


Dane wyjazdu:
104.80 km 5.00 km teren
04:10 h 25.15 km/h:
Maks. pr.:45.80 km/h
Temperatura:27.0
HR max:171 ( 92%)
HR avg:139 ( 75%)
Podjazdy:180 m
Kalorie: 1855 kcal
Rower:szoska

Spóźniona setka

Czwartek, 18 kwietnia 2013 · dodano: 18.04.2013 | Komentarze 0

Pierwsza setka w tym roku, bardzo spóźniona. Zdecydowałam się kontynuować jazdę po puszczy na którą kilka dni temu brakło czasu. Ponieważ na zewnątrz plaża (momentami do 32 stopni) to szybko kończę najważniejsze rzeczy i po 14 wsiadam na szosę. Kierunek: Niepołomice.

Początek jedzie się średnio, wiatr w twarz po raz kolejny (który to już? :(). Ale w Niepołomicach melduję się po godzince jazdy, więc nie jest źle. Wjeżdżam do puszczy, wreszcie las i drzewa, chociaż to wciąż nie to samo co MTB. Leniwie toczę się przed siebie, jest cieplutko. Żubrostrada jest i dłuuuga i prosta i przeraźliwie nudna. Przydałby się kompan do rozmowy, tym bardziej, że zapomniałam dograć audiobooka i w środku lasu niespodziewanie się kończy.



bociany już są :)


Przejeżdżam Puszczę i wyjeżdżam w kierunku Bochni w poszukiwaniu sklepu. Jest upalnie, chce się pić. Bez wody nie ma co wracać, bo do Niepołomic jest kawałek. Kusi mnie żeby skoczyć do Bochni, ale samej mi się nie chce. Jakby był Bart to pewnie byśmy pojechali... Tak czy inaczej jest to pomysł na kolejną wycieczkę.

Puszcza w promieniach słońca


Wracam więc przez Puszczę trochę inną trasą - już po 16 i duża część rowerzystów wyległa na ścieżki. Krótki przejazd terenem /szoska daje radę/, hot-dog w mojej ulubionej knajpie w środku lasu i lecę południową stroną Wisły do domu.

Taka sama fotka co kilka dni temu, tyle że pół godz. wcześniej


Wydaje mi się, że ta setka słabo mi weszła, lekko spuchnięte kolano i trochę kwasu w udach, ale jak patrzę na dane z Garmina to czasowo było całkiem dobrze, średnia wyszła ponad 25km/h. I mimo lekkiego kryzysu po 60km udało się ją utrzymać, więc chyba nie jest źle. Chociaż mam już trochę dosyć szosy, nuuuda. Niech to błoto w terenie szybciej schnie ;-)