Info

avatar Ten blog sportowy prowadzi mandraghora z miasteczka Z. Odkąd zaczęłam go pisać przejechałam 59728.14 kilometrów. Więcej o mnie. Strava


button stats bikestats.pl




button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy mandraghora.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

łańcuch 2

Dystans całkowity:8540.05 km (w terenie 2768.11 km; 32.41%)
Czas w ruchu:436:26
Średnia prędkość:19.53 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:81115 m
Maks. tętno maksymalne:196 (105 %)
Maks. tętno średnie:171 (92 %)
Suma kalorii:166160 kcal
Liczba aktywności:166
Średnio na aktywność:51.45 km i 2h 38m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
24.40 km 12.00 km teren
01:12 h 20.33 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max:172 ( 92%)
HR avg:127 ( 68%)
Podjazdy:237 m
Kalorie: 477 kcal
Rower:szarak

24% up pokonane!

Czwartek, 19 marca 2015 · dodano: 19.03.2015 | Komentarze 3

Krótki wypad bo czasu jakoś mało - udaje się wyszarpać godzinkę - a i pogoda nie porywa. Znów wieje, zimno, słoneczko gdzieś się schowało, więc zamiast bluzy- softshell i ciepła czapeczka pod kask. Wyjeżdżam zobaczyć co się przez zimę stało z moją pętelką terenową, czy nadal nadaje się na treningi? Początek zachęcający, nawet nieśmiało przedziera się kilka promieni słońca, chociaż chmury takie jakby zaraz miało zacząć padać. Na szczęście pogoda wytrzymuje bez deszczu.

Omijam czarny szlak wąwozem - tam teraz pewnie wody po kolana - i objeżdżam szerszą pętlą. Chciałam zajrzeć do Lasku Michałowickiego, ale się nie da - ciężki sprzęt zastawia wszystko, bo gmina inwestuje w kanalizację (?). Droga rozkopana, więc mam MTB na asfalcie. Zjeżdżam na zielony rowerowy i tam trochę dramatycznie, sprzęt rolny trochę zdemolował szlak. Odczucie podobne do pracy z młotem pneumatycznym.... Cóż nie można mieć wszystkiego, będzie jeszcze bardziej terenowo. Tętno cały czas leniwie, gdzieś na granicy I i II strefy. Właściwie patrząc na jego wykres nie widać tych wszystkich pagórów po drodze, wygląda jakbym sobie przydrzemała nad kierownicą ;-)


Na deser podjazd - ścianka. Zazwyczaj go omijam lasem, ale dzisiaj już na dojazdówce widać, że panowie od quadów pojeździli. Garmin mierzy 24%, tętno szybuje w kosmos, ale udaje się podjechać. Pierwszy raz w życiu :) A myślałam, że w tym wieku to już nie da się zrobić nic pierwszy raz w życiu, a tu proszę, taka niespodzianka....


Dane wyjazdu:
57.43 km 10.00 km teren
02:56 h 19.58 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:142 ( 76%)
Podjazdy:749 m
Kalorie: 1229 kcal

10 mrożonych paluszków/ podjazdy

Wtorek, 17 marca 2015 · dodano: 17.03.2015 | Komentarze 3

Tak, dzisiaj już byłam mądrzejsza i zapakowałam w kieszonkę rękawiczki zimowe z windstopperem. Ach jak wspaniale wracało się w nich pod wiatr! Jedynym problemem pozostały nogi, które dzisiaj jeszcze bardzie zmarzły niż wczoraj... Czy są może gdzieś do kupienia skarpetki z windstopperem? Nie pogardziłabym...

Plan na dzisiaj jest prosty - podjazdy. Znów wieje jak wściekłe, z tą różnicą że ze wszystkich stron... Nie ma więc znaczenia gdzie się pojedzie, byle do lasu. Wybór pada na dolinki podkrakowskie. Wyjeżdżam z miasta przez Modlniczkę, Tomaszowice i Ujazd, by później odbić na Bolechowice, Karniowice i Kobylany.

Dworek w Tomaszowicach, miałam tu kiedyś szkolenie....



Potem skręcam do Będkowskiej i nią podciągam aż pod Łazy, kilka km od szosy olkuskiej. Będkowska jest jedną z ładniejszych dolinek, niestety zawsze jest tłoczno jak na Krupówkach. Zawdzięcza to chyba wyasfaltowanej drodze, która świetnie się sprawdza dla dzieci na rowerkach, spacerowiczów, piesków i rolkarzy. W weekend ciężko się tu przecisnąć, dzisiaj nie ma nikogo poza wspinaczami, którzy - podobnie jak ja - popołudnie postanowili spędzić poza miastem na sportowo. Kolorowe kształty wiszą na Sokolicy, jednej z największych skałek z dolinie, o całkiem milutkiej ekspozycji :) Cisza i spokój... i zachodzące powoli słońce.

Sokolica w tle

Będkowska



Podjeżdżam z Będkowskiej do miejscowości Łazy, tam trochę na czuja kręcę się po odkrytych przestrzeniach z wiatrem w twarz, aż wreszcie po kompasie trafiam do szosy olkuskiej. Czekam kilka munit żeby ją przekroczyć (ruch po skurczybyku...) i wjeżdżam na mój kochany singielek nad Ojcowem. I co się okazuje? Singielka już nie ma! Zdrajcy poprowadzili szlak jakąś drogą rozjechaną przez drwali. Przez chwilę można się poczuć jak w Beskidach - syf, błoto, koleiny do pół koła, połamane gałęzie - dramat. Częściowo jadę, częściowo prowadzę bo jechać się nie da. Wyjeżdżam do Czajowic i stamtąd czarnym szlakiem do zjazdu do Dol. Prądnika.

Czarny w okolicy Czajowic

Z Doliny Prądnika już bez zatrzymywania bo zimno prosto czerwonym do domu...
I jeszcze kiczowaty zachodzik słońca na do widzenia, a co, landszafcik musi być! :)

Wyszedł ładny, mocny trening, z dnia na dzień coraz mocniej. Jutro czas na odpoczynek.




Dane wyjazdu:
50.84 km 0.00 km teren
02:32 h 20.07 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max:161 ( 87%)
HR avg:135 ( 72%)
Podjazdy:478 m
Kalorie: 1023 kcal

20 mrożonych paluszków

Poniedziałek, 16 marca 2015 · dodano: 16.03.2015 | Komentarze 1

Popołudniowy wypad w dolinki, żeby schować się przed wiatrem (a wieje dzisiaj naprawdę fest, 50km/h, trudno utrzymać rower przy bocznych podmuchach). Tradycyjnie, czerwonym do Ojcowa, przejazd przez dolinę Prądnika, podjazd do Skały, kawałek wojewódzką i odbicie na wschód, prosto w w-mordę-wind i w kierunku na Rzeplin. Tutaj szybko zyskujemy 20 odmrożonych paluszków (majątek za rękawiczki z windstopperem, które leżą sobie spokojnie na półce), skrzyżowanie, Krasieniec i prosto na południe do domu. Niestety paluszki pozostają odmrożone aż do gorącego prysznica i ciepłego kakao. Potem udaje się odtajać...

Zabytkowa zabudowa w Ojcowie i zachodzące słońce na czubeczkach skał


Nieco kiczowaty zachód słońca nad sadami owocowymi

i pełna tarcza słońca kawałek dalej



Dane wyjazdu:
45.54 km 6.00 km teren
02:06 h 21.69 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max:158 ( 85%)
HR avg:133 ( 71%)
Podjazdy:413 m
Kalorie: 896 kcal

Idzie wiosna, są szoszoni :)

Niedziela, 15 marca 2015 · dodano: 15.03.2015 | Komentarze 0

Znowu jakoś tak brakuje czasu :( Szybka pętelka północna + Dolina Dłubni żeby zdążyć na rodzinny obiad. I tak przeliczam się trochę z czasem i kończy się na ekspresowym prysznicu...Szkoda, że brakło tych kilkunastu minut by dokręcić do okrągłej piąteczki.

Wybieram na szybką jazdę północną pętlę treningową dłuższą - ciekawi mnie czy coś się zmieniło, ostatni raz jechałam tu ponad 8 miesięcy temu. Wygląda na to, że bez zmian, na asfalcie w Wiktorowicach nadal będę gubić plomby jak przyjadę tu na szosie... Szkoda, bo to zaledwie kilkaset metrów i cała pętla byłaby po pięknym asfalcie (+ opcje terenowe z których dzisiaj korzystam. Pozwalam sobie nawet na więcej, skoro łapa już w całości... ;-)).

Koniec dobrego asfaltu i początek udręki. Zmowa okolicznych dentystów? ;-)


Wieje mocno, z wiatrem 40km/h nie sprawia problemów, pod wiatr - ledwie 18km/h. Nieprzyjemne są zwłaszcza boczne podmuchy zrzucające rower na pobocze. Ale cóż, trzeba się przyzwyczaić, bo najbliższe dni wietrzne.

Na początek mocno leniwe tętno, jak trup ;-) Po godzince jakaś coś się odtyka i już wszystko wraca do normy. Czas rozpocząć regeneracyjny tydzień, chociaż patrząc na prognozy to chyba w domu nie usiedzę ;-)

Na mojej pętelce treningowej pojawili się pierwsi szoszoni! To niechybny znak że idzie wiosna!


Dane wyjazdu:
74.85 km 0.00 km teren
03:34 h 20.99 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:173 ( 93%)
HR avg:136 ( 73%)
Podjazdy:674 m
Kalorie: 1423 kcal

Panie przodem

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 0

No wreszcie weekend rowerowy tak jak powinno być! Niedzielę rozpoczynam od róży :) a potem druga część prezentu - pizza w Ojcowie, w "naszej" knajpce. Tyle że trzeba na nią dojechać. Oczywiście nie samochodem. I oczywiście nie najkrótszą trasą :) Pogoda rozpieszcza, więc ruszamy Doliną Dłubni na północ. Mam obawy jak zniesie to ręka (wczoraj trochę bolała), ale na szczęście daje radę.

Fajnie znów zobaczyć przed sobą żółtą koszulkę (lidera?)



Przez Michałowice, Zerwaną, Maszyce do Iwanowic Dworskich - tutaj chwilę nas przytrzymują tłumy wychodzące i wyjeżdżające po mszy z pięknego drewnianego kościółka (kolejny na Szlaku Architektury Drewnianej) ale wyrywamy się na wojewódzką by po kilometrze odbić na Zagaje, Barbarkę do Tarnawy (łaziliśmy tu z kijami niedawno). Na którymś skręcie przechodzi dwóch podchmielonych panów, zwalniamy żeby ich przepuścić ale panowie zatrzymują się i pokazują żebyśmy jechali. Dziekujęmy, a za nami słyszymy głosem Balcerka z Alternatyw 4: "Panie przodem". Wrażenie takie że niemal spadamy z rowerów ze śmiechu. Cóż, trafiliśmy na prawdziwych, choć nieco wczorajszych (dzisiejszych?) dżentelmenów :)

Jest przestrzeń!


W Tarnawie odbicie na leśną szutrówkę i niespodzianka. Chociaż na razie pogoda mocno wiosenna (temp. max 18 stopni!), to w lesie ciągle zima rządzi. Po zalodzonej drodze daje się jechać, resztki mokrego śniegu chrzęszczą pod kołami. Powoli żeby się zbytnio nie uchlapać (po co nam błotniki w taką pogodę) toczymy się w kierunku Pieskowej Skały.

Zima jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa


Wyjeżdżamy z lasu i wraca wiosna. Kilka km dalej przekraczamy drogę wolbromską i kierujemy się na Wielmożę. Plan jest taki żeby dojechać do Pieskowej lasem, ale to co widzimy na wjeździe (quady rozjeździły?) nie nadaje się na rower. Cofka do skrzyżowania i wbijamy na niebieski, a tu znów niespodzianka. Kolejny pazur zimy, tym razem na asfalcie. Śniegu i lodu jeszcze więcej niż przed chwilą. To nie do uwierzenia, że wystarczy przejechać kilkanaście metrów by odczuwalna temperatura poleciała o kilka stopni w dół. Zapinam podwinięte uprzednio nogawki i zasuwam zamek kurtki pod szyję. Brr... zimno.



Zjazd do drogi wojewódzkiej pod Pieskową Skałą (zamek w remoncie, wszędzie rusztowania) i kierujemy się na Ojców. W brzuchu już dobrze burczy, 50km za nami...

Maczuga Herkulesa, w tle zamek w Pieskowej Skale


Skręcamy na Ojców i po kilku km... korek :( Samochodami obstawione całe pobocze z jednej i drugiej strony, zaklinowali się panowie chcący wjechać i wyjechać. Oczywiście stoją tak naprzeciwko siebie i czekają aż któryś się ruszy, żaden nie zamierza. Za nimi rośnie korek z obu stron... A niech sobie stoją... Objeżdżamy pobliskim terenem, ale dalej nie lepiej... TŁUMY!!! Chyba wszyscy ludzie przyjechali do Doliny Prądnika na spacery, bo dramat jak na Krupówkach. Mam ochotę uciec byle dalej, ale pizza obiecana i nie można odmówić.
Docieramy slalomem między dziećmi na rowerkach, w wózkach, dorosłymi i seniorami i zamawiamy pizzę. Jest trochę chłodno, chwilę grzejemy się w słońcu, ale w dolinie panuje raczej zima. Szybko zjadamy, ciepła herbatka (Radlera nie ma! Zawsze był! :() i lecimy w dól doliny. Przez ten czas trochę pieszych ubyło, ufff.. Dobrym tempem dla rozgrzewki, później Kwietniowe Doły znów mnie pokonują i w pięknym, wiosennym słońcu dojeżdżamy do miasta. Rewelacyjna wycieczka i całkiem fajna trasa, mój prywatny Nawigator ma dobre pomysły gdzie pojechać :) No i jazda w towarzystwie sympatyczniejsza niż w pojedynkę. Weekend należy uznać za udany, również treningowo (trochę pagórów dzisiaj wpadło) :)

Finalnie wiosna wygrywa dzisiejsze starcie




Dane wyjazdu:
57.40 km 7.00 km teren
02:45 h 20.87 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:135 ( 72%)
Podjazdy:422 m
Kalorie: 1110 kcal

Z historią w tle

Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 3

Jest wiosna :) Jest wypad weekendowy :)
Tym razem kierunek na wschód - tam musi być jakaś cywilizacja. Mała rundka wokół Huty Lenina im. Sendzimira. Wyjeżdżamy przez północ Krakowa, potem Batowice, Dziekanowice, Racibrowice, powrót do miasta na Wzgórza Krzesławickie i dalej przejazd w kierunku Łuczanowic, gdzie jest nasza pierwsza dawka historii - cmentarz ariański w Łuczanowicach z XVII w.. Ustytuowany jest na górce, z fantastycznym widokiem na Hutę. Dzięki temu, że opiekuje się nim zbór ewangelicki jest odnowiony i zadbany.

Cmentarz ewangelicki

Herb i tablica pamiątkowa hrabiego Dębickiego


Huta Lenina im. Sendzimira , obecnie chyba Arcelor Mittal Steel


Zahaczamy jeszcze o stary dwór w Łuczanowicach (teraz jest tam kaplica i dom kultury) i ruszamy dalej. Tym razem zmierzamy w kierunku drewnianego kościółka na Szlaku Architektury Drewnianej. Do Górki Kościelnickiej docieramy dosyć szybko, podjazd przez las krzyży (jest ich przy drodze chyba z 50, granitowe, metalowe, małe i duże) i jesteśmy na górze. Kościółek ma ponad 400 lat, późnobarokowy, piękny. Za kościółkiem grób fundatora, właściciela dóbr - Stefana hrabiego Potockiego.


W Kościelnikach jest jeszcze XVIII wieczny dwór szlachecki, z którego została niestety tylko rudera. W pobliskim parku chyba robią cięcia pielęgnacyjne (albo kradną drewno...) może przywrócą mu dawny wygląd?
Później trochę terenem, trochę asfaltami przecinamy szosę brzeską, i docieramy do Branic. Już nie zaglądamy do dworu, lecimy do domu bo robi się zimno.

Przez pola




Co ciekawe, objechaliśmy prawie 6 dyszek, a nie wyjechaliśmy z granic administracyjnych miasta. Inna sprawa, że te wszystkie okoliczne wioseczki to zostały włączone na siłę i z miastem jako takim nie mają zbyt wiele wspólnego.


Dane wyjazdu:
76.79 km 30.00 km teren
03:49 h 20.12 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:163 ( 88%)
HR avg:125 ( 67%)
Podjazdy:263 m
Kalorie: 1275 kcal

Puszcza Niepołomicka

Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 17.01.2015 | Komentarze 3

Przyjemny, sobotni wyjazd w towarzystwie B. Jak tylko wychodzi słońce i temperatura się nieco podnosi po nocy ruszamy w stronę Niepołomic, stałą trasą przez Hutę, Branice, a pod koniec terenowo wałami na most w Niepołomicach. Pogoda zupełnie jak nie styczniowa, ciepło, przyjemnie, jedynie wieje dosyć mocno, bo od czasu do czasu dostajemy mocniejszy podmuch w bok, tak z 70km/h.

Wisła płynie sobie do Krakowa - widok z mostu w Niepołomicach


Sielskie krajobrazy na wschód od miasta

W Niepołomicach oczywiście nie możemy odpuścić najlepszych hot-dogów w okolicy. Fantastyczna pyszna, cieplutka, świeżutka bułeczka z parówką i do tego trochę świeżych jarzynek... MNIAM! Wate grzechu, zjadamy po dwa, popijamy ciepłą herbatką i ruszamy dalej na zachód.

Debeściarskie hot-dogi przy parkingu w Puszczy Niepołomickiej - najlepsze między Tarnowem  i Krakowem ;-)

Okazuje się, że w Puszczy nie jest tak mokro jak wyglądało na początku, robimy więc sobie trochę przejazdów terenowych, zamiast lansować się stałymi trasami po asfaltach. Teren jest bardzo urokliwy, chociaż widać, że przyroda uśpiona, jeszcze czeka na wiosnę. Zwiedzamy kilka nowych ścieżek i zaliczamy najwyższe (?) wzniesienie w tych lasach- jakieś 200m npm :)

Klimaty Puszczy Niepołomickiej



Jazda po Puszczy mocno się dłuży (dłuuugie proste aż po horyzont), zwiedzamy więc jeszcze dwa cmentarze z czasów I wojny światowej, żeby się nie zanudzić ;-)


Wyjeżdżamy z Puszczy w kierunku Staniątek, zaczyna się mocno chmurzyć i jak tylko słońce się chowa robi się strasznie zimno. Łapa protestuje dosyć mocno, to na pewno nie jest jej dzień. Pogodynka zapowiada deszcz po 16 i to całkiem solidny, postanawiamy nie kusić losu i z Podłęża podjeżdżamy do domu pociągiem. Wychodzi miła wycieczka z kolejnym rekordem odległości po wypadku.



Dane wyjazdu:
59.89 km 2.00 km teren
02:50 h 21.14 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:148 ( 80%)
Podjazdy:231 m
Kalorie: 1438 kcal

Treningowo pod wiatr

Wtorek, 13 stycznia 2015 · dodano: 13.01.2015 | Komentarze 2

Dzisiaj jest ten moment kiedy doceniam elastyczny czas pracy. Odpracowane wczoraj rzeczy powodują, że o 13 mogę iść na rower, a jest po temu świetna okazja - pogoda= słoneczko i +10 stopni! Noo, takie stycznie to ja lubię :) Ponieważ dalej mocno wieje (porywy do 50km/h) jest okazja poćwiczyć wytrzymałość siłową i zrobić dłuższy trening.
Słoneczne popołudnie

Początek z bocznym wiatrem, chociaż już wtedy czuć, że będzie nieźle duło jak to mawiają górale. Nawrót na zachód i w-mordę-wind pierwsza klasa. Udaje się utrzymać pięknie tętno w wysokim tlenie. Po drodze zahaczam o serwis w celu wymiany zużytych okładzinek hamulcowych. Później ciąg dalszy ciśnięcia pod wiatr, aż do Tyńca. Tam nawrotka, ale nie odpuszczam, utrzymanie się w IV strefie tętna również z wiatrem w plecy skutkuje świetną średnią jak na MTB - ponad 30km/h na 5 km odcinku. To chyba rekord :)

Tyniec - opactwo benedyktynów, w końcu nie zasłaniają go drzewa

Po dojeździe na Salwator nawrotka i kolejna runda pod wiatr, tym razem tylko do stopnia wodnego Kościuszko (obwodnica miasta), a później przejazd z wiatrem już do domu (zaczyna robić się ciemno i zimno). W efekcie wychodzi piękny trening, wpada styczniowe 60km - nowy rekord dystansu po wypadku, a łapa nawet bardzo nie protestuje. A do tego wysiłek wszedł jak po maśle, spodziewałam się zmęczenia wiatrem, bolących nóg, a tu zupełnie jak niedzielna przejażdżka. Cieszy! Już nie mogę się doczekać startów! :)

Wały wiślane, w tle wieże klasztoru Kamedułów na Bielanach

Widok na Wisłę i ... Babią Górę :)



Dane wyjazdu:
50.72 km 10.00 km teren
02:43 h 18.67 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:156 ( 84%)
HR avg:131 ( 70%)
Podjazdy:463 m
Kalorie: 1158 kcal

Mój nowy fatbike ;-)

Sobota, 13 grudnia 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 2

Wiosna w grudniu. Dzięki Aleksandrze mamy piękną pogodę, której żal nie wykorzystać. Po załatwieniu sobotnich obowiązków zbieramy się z B. na rower. Ruszamy na północ z nadzieją, że wiatr będzie nam wiał w plecy. Niby wieje, niby nie wieje, ale cały czas zawija też gdzieś z boku. Termometr pokazuje momentami nawet 14-15 stopni, żyć nie umierać. Jest tak pięknie, że właściwie bez wahania zostawiam treningówkę w domu - przecież drogi będą suche. Cóż, optymizm zdecydowanie jest dzisiaj moją mocną stroną ;-)

Ruszamy szlakiem orlich gniazd przez Pychowice i Giebułtów. W Kwietniowych Dołach postanawiam sprowadzić rower na ściance, strzeżonego Pan Bóg strzeże... Ślizgając się na SPD-ach żałuję że jednak nie zjechałam, przyczepność byłaby pewnie większa... Na szczęście kończy się bez gleby, łapka sprawuje się dobrze po początkowych protestach, więc jedziemy do Ojcowa. W dolinie Prądnika zimniej o kilka stopni, ślisko, gdzieniegdzie zalega jeszcze śnieg i lód. I oczywiście hektolitry wody na drodze. Mój poranny optymizm zostaje nagrodzony kropkami na plecach i twarzy, a buty przybierają maskujące barwy moro.

Zamek w Ojcowie, Szlak Orlich Gniazd


Grudniowa wiosna -mokro i słonecznie


W Ojcowie odbijamy na Skałę, wtaczamy się na górkę i przecinamy wojewódzką w kierunku Krasieńca. Droga Rzeplińska w swojej pierwszej części jest po prostu super - ktoś wysypał ją drobniutkim żwirem, sucho, szybko, gładko. Nawet rzucam do B. że coś się tu poprawiło od ostatniego razu... Szybko jednak wypluwam te słowa gdy kilkaset m dalej wjeżdżamy na polną drogę. Tutaj traktory zrobiły hardkor - kopne błoto (bo jak inaczej to nazwać?) o wyjątkowo kleistej konsystencji nieźle daje popalić. Kiedy koło się zapycha na amen i nie da się już jechać, próbuję przenieść rower i ... nie jestem w stanie go podnieść! Nabiło się chyba ze 20kg błota, porażka. Tracimy kilkanaście minut na czyszczenie, później niesiemy, by na końcu znów bawić się w obijanie z błota SPD-ów. W pewnym momencie patrzę na moje koła, z opony 2,0 zrobiło się co njamniej 3,0. Mówię B. a on stwierdza, że to najwyraźniej nowy model fat bike'a. Próbując jechać na tym stwierdzam jednak, że te fat bikes to są mocno przereklamowane ;-)

Fat Bike


Fat Bike ma mały prześwit między oponą i widelcem ;-) Co tam, nie ma prześwitu! Być może dlatego tak słabo mu się koła kręcą ;-)


Po wyrwaniu się z Drogi Rzeplińskiej lądujemy w Rzeplinie, stamtąd już bez przygód dojeżdżamy do Krasieńca, Michałowic i przez Górną Wieś i Wolę Zachariaszowską zjeżdżamy do Zielonek (jest powyżej 50km/h na zjeździe i tym razem bez głupich myśli). Od razu podjeżdżamy też na myjkę, a tam kolejkowa katastrofa - kilkanaście samochodów, trzeba będzie czekać na mycie chyba do świąt! Na szczęście rodzice ratują nas karcherem i czyściutcy i cali spryskani wodą wracamy do domu.

Cieszy kolejna przekroczona granica (dystans 50km+) i to że łapa wytrzymała całość. Jest potencjał na więcej, chociaż 100+ chyba pozostaje poza zasięgiem na razie. Zresztą Aleksandra sobie pójdzie, pewnie wróci zima i skończy się rumakowanie...

Słoneczna panoramka

W domu wielkie, błotne pranie...



Dane wyjazdu:
22.56 km 0.00 km teren
01:05 h 20.82 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:7.0
HR max:165 ( 89%)
HR avg:138 ( 74%)
Podjazdy: 89 m
Kalorie: 577 kcal

Nocna euforia

Poniedziałek, 17 listopada 2014 · dodano: 17.11.2014 | Komentarze 0

O, jak ja lubię jeżdżenie po ciemku! Mały ruch, nie ma dzieci, niesfornych piesków, pieszych, samochodów mało... Przejażdżka do B. na mecz, później razem wracamy do domu. Łapa dzisiaj w doskonałej dyspozycji. Po tradycyjnym już (?) bólu na 3 km dalej jest tylko lepiej, bark doskonale (pływanie!), nadgarstek jeszcze lepiej. A łokieć się odbuduje :) Świetna dyspozycja dzisiaj, aż żal było wracać do domu, bo i temperatury raczej nie listopadowe...
Jutro oficjalne zakończenie rehabilitacji, ale tak naprawdę to jeszcze daleka droga przede mną. Ale dla takich chwil jak dzisiaj warto sie pomęczyć :)