Info









Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2017, Grudzień29 - 0
- 2017, Listopad28 - 0
- 2017, Październik29 - 2
- 2017, Wrzesień29 - 4
- 2017, Sierpień35 - 2
- 2017, Lipiec34 - 0
- 2017, Czerwiec24 - 2
- 2017, Maj36 - 0
- 2017, Kwiecień25 - 6
- 2017, Marzec29 - 0
- 2017, Luty17 - 0
- 2017, Styczeń11 - 0
- 2016, Grudzień31 - 4
- 2016, Listopad27 - 2
- 2016, Październik33 - 8
- 2016, Wrzesień25 - 1
- 2016, Sierpień26 - 0
- 2016, Lipiec28 - 0
- 2016, Czerwiec29 - 0
- 2016, Maj23 - 3
- 2016, Kwiecień27 - 11
- 2016, Marzec35 - 9
- 2016, Luty27 - 12
- 2016, Styczeń26 - 16
- 2015, Grudzień32 - 26
- 2015, Listopad29 - 5
- 2015, Październik28 - 6
- 2015, Wrzesień29 - 21
- 2015, Sierpień28 - 8
- 2015, Lipiec26 - 5
- 2015, Czerwiec32 - 5
- 2015, Maj31 - 10
- 2015, Kwiecień32 - 10
- 2015, Marzec32 - 39
- 2015, Luty27 - 21
- 2015, Styczeń35 - 23
- 2014, Grudzień32 - 26
- 2014, Listopad30 - 18
- 2014, Październik23 - 22
- 2014, Wrzesień20 - 21
- 2014, Sierpień23 - 16
- 2014, Lipiec22 - 40
- 2014, Czerwiec23 - 8
- 2014, Maj31 - 6
- 2014, Kwiecień27 - 2
- 2014, Marzec33 - 15
- 2014, Luty36 - 17
- 2014, Styczeń35 - 16
- 2013, Grudzień31 - 10
- 2013, Listopad25 - 0
- 2013, Październik26 - 5
- 2013, Wrzesień28 - 6
- 2013, Sierpień25 - 2
- 2013, Lipiec27 - 14
- 2013, Czerwiec25 - 0
- 2013, Maj29 - 0
- 2013, Kwiecień31 - 7
- 2013, Marzec31 - 1
- 2013, Luty21 - 3
- 2013, Styczeń30 - 0
- 2012, Grudzień19 - 0
- 2012, Listopad22 - 5
- 2012, Październik22 - 2
- 2012, Wrzesień17 - 2
- 2012, Sierpień17 - 0
- 2012, Lipiec20 - 3
- 2012, Czerwiec20 - 1
- 2012, Maj20 - 0
- 2012, Kwiecień23 - 5
- 2012, Marzec31 - 1
- 2012, Luty24 - 0
- 2012, Styczeń22 - 4
- 2011, Grudzień16 - 9
- 2011, Listopad13 - 0
- 2011, Październik17 - 2
- 2011, Wrzesień22 - 1
- 2011, Sierpień10 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
50km -100km
Dystans całkowity: | 17700.57 km (w terenie 3439.80 km; 19.43%) |
Czas w ruchu: | 839:37 |
Średnia prędkość: | 20.77 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.20 km/h |
Suma podjazdów: | 122301 m |
Maks. tętno maksymalne: | 184 (99 %) |
Maks. tętno średnie: | 169 (91 %) |
Suma kalorii: | 308256 kcal |
Liczba aktywności: | 274 |
Średnio na aktywność: | 64.60 km i 3h 08m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
74.85 km
0.00 km teren
03:34 h
20.99 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:173 ( 93%)
HR avg:136 ( 73%)
Podjazdy:674 m
Kalorie: 1423 kcal
Panie przodem
Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 08.03.2015 | Komentarze 0
No wreszcie weekend rowerowy tak jak powinno być! Niedzielę rozpoczynam od róży :) a potem druga część prezentu - pizza w Ojcowie, w "naszej" knajpce. Tyle że trzeba na nią dojechać. Oczywiście nie samochodem. I oczywiście nie najkrótszą trasą :) Pogoda rozpieszcza, więc ruszamy Doliną Dłubni na północ. Mam obawy jak zniesie to ręka (wczoraj trochę bolała), ale na szczęście daje radę.Fajnie znów zobaczyć przed sobą żółtą koszulkę (lidera?)

Przez Michałowice, Zerwaną, Maszyce do Iwanowic Dworskich - tutaj chwilę nas przytrzymują tłumy wychodzące i wyjeżdżające po mszy z pięknego drewnianego kościółka (kolejny na Szlaku Architektury Drewnianej) ale wyrywamy się na wojewódzką by po kilometrze odbić na Zagaje, Barbarkę do Tarnawy (łaziliśmy tu z kijami niedawno). Na którymś skręcie przechodzi dwóch podchmielonych panów, zwalniamy żeby ich przepuścić ale panowie zatrzymują się i pokazują żebyśmy jechali. Dziekujęmy, a za nami słyszymy głosem Balcerka z Alternatyw 4: "Panie przodem". Wrażenie takie że niemal spadamy z rowerów ze śmiechu. Cóż, trafiliśmy na prawdziwych, choć nieco wczorajszych (dzisiejszych?) dżentelmenów :)
Jest przestrzeń!

W Tarnawie odbicie na leśną szutrówkę i niespodzianka. Chociaż na razie pogoda mocno wiosenna (temp. max 18 stopni!), to w lesie ciągle zima rządzi. Po zalodzonej drodze daje się jechać, resztki mokrego śniegu chrzęszczą pod kołami. Powoli żeby się zbytnio nie uchlapać (po co nam błotniki w taką pogodę) toczymy się w kierunku Pieskowej Skały.
Zima jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa

Wyjeżdżamy z lasu i wraca wiosna. Kilka km dalej przekraczamy drogę wolbromską i kierujemy się na Wielmożę. Plan jest taki żeby dojechać do Pieskowej lasem, ale to co widzimy na wjeździe (quady rozjeździły?) nie nadaje się na rower. Cofka do skrzyżowania i wbijamy na niebieski, a tu znów niespodzianka. Kolejny pazur zimy, tym razem na asfalcie. Śniegu i lodu jeszcze więcej niż przed chwilą. To nie do uwierzenia, że wystarczy przejechać kilkanaście metrów by odczuwalna temperatura poleciała o kilka stopni w dół. Zapinam podwinięte uprzednio nogawki i zasuwam zamek kurtki pod szyję. Brr... zimno.

Zjazd do drogi wojewódzkiej pod Pieskową Skałą (zamek w remoncie, wszędzie rusztowania) i kierujemy się na Ojców. W brzuchu już dobrze burczy, 50km za nami...
Maczuga Herkulesa, w tle zamek w Pieskowej Skale

Skręcamy na Ojców i po kilku km... korek :( Samochodami obstawione całe pobocze z jednej i drugiej strony, zaklinowali się panowie chcący wjechać i wyjechać. Oczywiście stoją tak naprzeciwko siebie i czekają aż któryś się ruszy, żaden nie zamierza. Za nimi rośnie korek z obu stron... A niech sobie stoją... Objeżdżamy pobliskim terenem, ale dalej nie lepiej... TŁUMY!!! Chyba wszyscy ludzie przyjechali do Doliny Prądnika na spacery, bo dramat jak na Krupówkach. Mam ochotę uciec byle dalej, ale pizza obiecana i nie można odmówić.
Docieramy slalomem między dziećmi na rowerkach, w wózkach, dorosłymi i seniorami i zamawiamy pizzę. Jest trochę chłodno, chwilę grzejemy się w słońcu, ale w dolinie panuje raczej zima. Szybko zjadamy, ciepła herbatka (Radlera nie ma! Zawsze był! :() i lecimy w dól doliny. Przez ten czas trochę pieszych ubyło, ufff.. Dobrym tempem dla rozgrzewki, później Kwietniowe Doły znów mnie pokonują i w pięknym, wiosennym słońcu dojeżdżamy do miasta. Rewelacyjna wycieczka i całkiem fajna trasa, mój prywatny Nawigator ma dobre pomysły gdzie pojechać :) No i jazda w towarzystwie sympatyczniejsza niż w pojedynkę. Weekend należy uznać za udany, również treningowo (trochę pagórów dzisiaj wpadło) :)
Finalnie wiosna wygrywa dzisiejsze starcie


Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
57.40 km
7.00 km teren
02:45 h
20.87 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:135 ( 72%)
Podjazdy:422 m
Kalorie: 1110 kcal
Z historią w tle
Sobota, 7 marca 2015 · dodano: 07.03.2015 | Komentarze 3
Jest wiosna :) Jest wypad weekendowy :)Tym razem kierunek na wschód - tam musi być jakaś cywilizacja. Mała rundka wokół Huty Lenina im. Sendzimira. Wyjeżdżamy przez północ Krakowa, potem Batowice, Dziekanowice, Racibrowice, powrót do miasta na Wzgórza Krzesławickie i dalej przejazd w kierunku Łuczanowic, gdzie jest nasza pierwsza dawka historii - cmentarz ariański w Łuczanowicach z XVII w.. Ustytuowany jest na górce, z fantastycznym widokiem na Hutę. Dzięki temu, że opiekuje się nim zbór ewangelicki jest odnowiony i zadbany.
Cmentarz ewangelicki

Herb i tablica pamiątkowa hrabiego Dębickiego


Huta Lenina im. Sendzimira , obecnie chyba Arcelor Mittal Steel


W Kościelnikach jest jeszcze XVIII wieczny dwór szlachecki, z którego została niestety tylko rudera. W pobliskim parku chyba robią cięcia pielęgnacyjne (albo kradną drewno...) może przywrócą mu dawny wygląd?
Później trochę terenem, trochę asfaltami przecinamy szosę brzeską, i docieramy do Branic. Już nie zaglądamy do dworu, lecimy do domu bo robi się zimno.
Przez pola


Co ciekawe, objechaliśmy prawie 6 dyszek, a nie wyjechaliśmy z granic administracyjnych miasta. Inna sprawa, że te wszystkie okoliczne wioseczki to zostały włączone na siłę i z miastem jako takim nie mają zbyt wiele wspólnego.
Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
76.79 km
30.00 km teren
03:49 h
20.12 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max:163 ( 88%)
HR avg:125 ( 67%)
Podjazdy:263 m
Kalorie: 1275 kcal
Puszcza Niepołomicka
Sobota, 17 stycznia 2015 · dodano: 17.01.2015 | Komentarze 3
Przyjemny, sobotni wyjazd w towarzystwie B. Jak tylko wychodzi słońce i temperatura się nieco podnosi po nocy ruszamy w stronę Niepołomic, stałą trasą przez Hutę, Branice, a pod koniec terenowo wałami na most w Niepołomicach. Pogoda zupełnie jak nie styczniowa, ciepło, przyjemnie, jedynie wieje dosyć mocno, bo od czasu do czasu dostajemy mocniejszy podmuch w bok, tak z 70km/h.Wisła płynie sobie do Krakowa - widok z mostu w Niepołomicach

Sielskie krajobrazy na wschód od miasta

W Niepołomicach oczywiście nie możemy odpuścić najlepszych hot-dogów w okolicy. Fantastyczna pyszna, cieplutka, świeżutka bułeczka z parówką i do tego trochę świeżych jarzynek... MNIAM! Wate grzechu, zjadamy po dwa, popijamy ciepłą herbatką i ruszamy dalej na zachód.
Debeściarskie hot-dogi przy parkingu w Puszczy Niepołomickiej - najlepsze między Tarnowem i Krakowem ;-)

Okazuje się, że w Puszczy nie jest tak mokro jak wyglądało na początku, robimy więc sobie trochę przejazdów terenowych, zamiast lansować się stałymi trasami po asfaltach. Teren jest bardzo urokliwy, chociaż widać, że przyroda uśpiona, jeszcze czeka na wiosnę. Zwiedzamy kilka nowych ścieżek i zaliczamy najwyższe (?) wzniesienie w tych lasach- jakieś 200m npm :)
Klimaty Puszczy Niepołomickiej


Jazda po Puszczy mocno się dłuży (dłuuugie proste aż po horyzont), zwiedzamy więc jeszcze dwa cmentarze z czasów I wojny światowej, żeby się nie zanudzić ;-)

Wyjeżdżamy z Puszczy w kierunku Staniątek, zaczyna się mocno chmurzyć i jak tylko słońce się chowa robi się strasznie zimno. Łapa protestuje dosyć mocno, to na pewno nie jest jej dzień. Pogodynka zapowiada deszcz po 16 i to całkiem solidny, postanawiamy nie kusić losu i z Podłęża podjeżdżamy do domu pociągiem. Wychodzi miła wycieczka z kolejnym rekordem odległości po wypadku.
Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, powypadkowo, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
59.89 km
2.00 km teren
02:50 h
21.14 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max:169 ( 91%)
HR avg:148 ( 80%)
Podjazdy:231 m
Kalorie: 1438 kcal
Treningowo pod wiatr
Wtorek, 13 stycznia 2015 · dodano: 13.01.2015 | Komentarze 2
Dzisiaj jest ten moment kiedy doceniam elastyczny czas pracy. Odpracowane wczoraj rzeczy powodują, że o 13 mogę iść na rower, a jest po temu świetna okazja - pogoda= słoneczko i +10 stopni! Noo, takie stycznie to ja lubię :) Ponieważ dalej mocno wieje (porywy do 50km/h) jest okazja poćwiczyć wytrzymałość siłową i zrobić dłuższy trening.Słoneczne popołudnie

Początek z bocznym wiatrem, chociaż już wtedy czuć, że będzie nieźle duło jak to mawiają górale. Nawrót na zachód i w-mordę-wind pierwsza klasa. Udaje się utrzymać pięknie tętno w wysokim tlenie. Po drodze zahaczam o serwis w celu wymiany zużytych okładzinek hamulcowych. Później ciąg dalszy ciśnięcia pod wiatr, aż do Tyńca. Tam nawrotka, ale nie odpuszczam, utrzymanie się w IV strefie tętna również z wiatrem w plecy skutkuje świetną średnią jak na MTB - ponad 30km/h na 5 km odcinku. To chyba rekord :)
Tyniec - opactwo benedyktynów, w końcu nie zasłaniają go drzewa

Po dojeździe na Salwator nawrotka i kolejna runda pod wiatr, tym razem tylko do stopnia wodnego Kościuszko (obwodnica miasta), a później przejazd z wiatrem już do domu (zaczyna robić się ciemno i zimno). W efekcie wychodzi piękny trening, wpada styczniowe 60km - nowy rekord dystansu po wypadku, a łapa nawet bardzo nie protestuje. A do tego wysiłek wszedł jak po maśle, spodziewałam się zmęczenia wiatrem, bolących nóg, a tu zupełnie jak niedzielna przejażdżka. Cieszy! Już nie mogę się doczekać startów! :)
Wały wiślane, w tle wieże klasztoru Kamedułów na Bielanach

Widok na Wisłę i ... Babią Górę :)

Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, powypadkowo, trening
Dane wyjazdu:
50.72 km
10.00 km teren
02:43 h
18.67 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:12.0
HR max:156 ( 84%)
HR avg:131 ( 70%)
Podjazdy:463 m
Kalorie: 1158 kcal
Mój nowy fatbike ;-)
Sobota, 13 grudnia 2014 · dodano: 13.12.2014 | Komentarze 2
Wiosna w grudniu. Dzięki Aleksandrze mamy piękną pogodę, której żal nie wykorzystać. Po załatwieniu sobotnich obowiązków zbieramy się z B. na rower. Ruszamy na północ z nadzieją, że wiatr będzie nam wiał w plecy. Niby wieje, niby nie wieje, ale cały czas zawija też gdzieś z boku. Termometr pokazuje momentami nawet 14-15 stopni, żyć nie umierać. Jest tak pięknie, że właściwie bez wahania zostawiam treningówkę w domu - przecież drogi będą suche. Cóż, optymizm zdecydowanie jest dzisiaj moją mocną stroną ;-)Ruszamy szlakiem orlich gniazd przez Pychowice i Giebułtów. W Kwietniowych Dołach postanawiam sprowadzić rower na ściance, strzeżonego Pan Bóg strzeże... Ślizgając się na SPD-ach żałuję że jednak nie zjechałam, przyczepność byłaby pewnie większa... Na szczęście kończy się bez gleby, łapka sprawuje się dobrze po początkowych protestach, więc jedziemy do Ojcowa. W dolinie Prądnika zimniej o kilka stopni, ślisko, gdzieniegdzie zalega jeszcze śnieg i lód. I oczywiście hektolitry wody na drodze. Mój poranny optymizm zostaje nagrodzony kropkami na plecach i twarzy, a buty przybierają maskujące barwy moro.
Zamek w Ojcowie, Szlak Orlich Gniazd

Grudniowa wiosna -mokro i słonecznie

W Ojcowie odbijamy na Skałę, wtaczamy się na górkę i przecinamy wojewódzką w kierunku Krasieńca. Droga Rzeplińska w swojej pierwszej części jest po prostu super - ktoś wysypał ją drobniutkim żwirem, sucho, szybko, gładko. Nawet rzucam do B. że coś się tu poprawiło od ostatniego razu... Szybko jednak wypluwam te słowa gdy kilkaset m dalej wjeżdżamy na polną drogę. Tutaj traktory zrobiły hardkor - kopne błoto (bo jak inaczej to nazwać?) o wyjątkowo kleistej konsystencji nieźle daje popalić. Kiedy koło się zapycha na amen i nie da się już jechać, próbuję przenieść rower i ... nie jestem w stanie go podnieść! Nabiło się chyba ze 20kg błota, porażka. Tracimy kilkanaście minut na czyszczenie, później niesiemy, by na końcu znów bawić się w obijanie z błota SPD-ów. W pewnym momencie patrzę na moje koła, z opony 2,0 zrobiło się co njamniej 3,0. Mówię B. a on stwierdza, że to najwyraźniej nowy model fat bike'a. Próbując jechać na tym stwierdzam jednak, że te fat bikes to są mocno przereklamowane ;-)
Fat Bike


Fat Bike ma mały prześwit między oponą i widelcem ;-) Co tam, nie ma prześwitu! Być może dlatego tak słabo mu się koła kręcą ;-)

Po wyrwaniu się z Drogi Rzeplińskiej lądujemy w Rzeplinie, stamtąd już bez przygód dojeżdżamy do Krasieńca, Michałowic i przez Górną Wieś i Wolę Zachariaszowską zjeżdżamy do Zielonek (jest powyżej 50km/h na zjeździe i tym razem bez głupich myśli). Od razu podjeżdżamy też na myjkę, a tam kolejkowa katastrofa - kilkanaście samochodów, trzeba będzie czekać na mycie chyba do świąt! Na szczęście rodzice ratują nas karcherem i czyściutcy i cali spryskani wodą wracamy do domu.
Cieszy kolejna przekroczona granica (dystans 50km+) i to że łapa wytrzymała całość. Jest potencjał na więcej, chociaż 100+ chyba pozostaje poza zasięgiem na razie. Zresztą Aleksandra sobie pójdzie, pewnie wróci zima i skończy się rumakowanie...
Słoneczna panoramka

W domu wielkie, błotne pranie...

Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, powypadkowo, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
65.70 km
0.00 km teren
03:00 h
21.90 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:
HR max:168 ( 90%)
HR avg:169 ( 91%)
Podjazdy:282 m
Kalorie: 1117 kcal
Rower:szoska
Wypadek i zakończenie sezonu
Sobota, 12 lipca 2014 · dodano: 14.07.2014 | Komentarze 14
7 śrub w łokciu i dwie blaszki jako efekt bliskiego spotkania z... autobusem :( I to by było na tyle sezonu w tym sezonie.
Kategoria 50km -100km, szoska, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
90.32 km
36.00 km teren
05:08 h
17.59 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max:166 ( 89%)
HR avg:119 ( 64%)
Podjazdy:825 m
Kalorie: 1626 kcal
Szlakiem Orlich Gniazd - cz.2
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 6
Budzę się wcześnie, ok 5, na
zewnątrz przyjemny chłód, ale idę spać dalej. Wstajemy chwilę później (o 7),
szybkie śniadanie, pakowanie betów i przed 8 jesteśmy gotowi do
jazdy. Pomni na wczorajsze doświadczenia chcemy jak najszybciej
przejechać jak najdalej, żeby nie mordować się z palącym
słońcem. Początek idzie bardzo szybko, jest chłodno, słońce
wciąż za chmurami, jedzie się bardzo dobrze mimo wczorajszego
zmęczenia. Dzisiaj w planach podróż do źródeł :-), czyli
Kromołów – miejsce skąd wypływa Warta i Łutowiec – źródła
Czarnej Przemszy. Ruszamy na Parkoszowice, mocno interwałowa trasa
(góra-dół-góra-dół) doprowadza nas do przedmieść Zawiercia.
Tu znajdujemy szybko źródło Warty, wypływające spod kapliczki
Św. Jana Nepomucena.
Warta - taka malutka na razie...

Ruszamy dalej, by w pobliskim Łutowcu stanąć na początku Czarnej Przemszy. Tu też ładnie zagospodarowany teren, ławeczki, staw, niedokończone jeszcze tablice informacyjne. Fajnie, że coś się dzieje.
A tu zaczyna się Czarna Przemsza

Wbijamy się na szlak Orlich Gniazd i ruszamy nim do Ogrodzieńca. Zamek z tej strony robi wrażenie, nigdy go chyba stąd nie widziałam. Mała sesja zdjęciowa i podjeżdżamy pod mury. Komercja przeraża, wszędzie rozkładają się stoiska, dojeżdża dostawa drewnianych mieczy, plastikowych hełmów, cepeliowatych pamiątek, wynurzają się z nicości maszyny do produkcji lodów i innych słodkości. Siadamy na trawie pod zamkiem, póki jeszcze nie ma ludzi zjadamy śniadanko, przygotowane w domu kanapki z serem. Żegnamy Ogrodzieniec, gdy podjeżdża pierwszy autokar, a z niego wysypuje się wycieczka.
Ogrodzieniec - z każdej strony robi wrażenie...


Ruszamy szlakiem w kierunku strażnicy w Ryczowie, którą omijamy (byliśmy tu wiele razy) i przez Dupnicę (piękna nazwa) docieramy do Bydlina. Tutaj też odpuszczamy zamek, zatrzymujemy się na jedzenie i picie pod sklepem (mija nas z przeciwka Zbyszek Mossoczy startujący w Transjurze, który ruszył z Krakowa ok 7 rano, już jest tutaj!). Kierujemy się na Jaroszowiec i Rabsztyn, gdzie opuszczamy rowerowy SOG (odchodzi jakoś bez sensu w stronę Olkusza i przechodzi przez miasto), w międzyczasie mija nas kilkunastu następnych rowerzystów, w tym także dziewczyny, ale tylko trzy (inne jadą dalej, czy to taka słaba frekwencja?).
Orle Gniazda - piasek: obecny!

Gdzieś na trasie

Ruszamy z Rabsztyna czerwonym pieszym, odbijamy na wojewódzką i lecimy przez obie Sułoszowe w kierunku Pieskowej Skały. Krótkie uzupełnienie płynów, polanie się wodą (jedziemy już w pełnym słońcu) i dojeżdżamy do Ojcowa, gdzie zatrzymujemy się na pizzę i Radlerka. Spotykamy Lesława, gawędzimy sobie sympatycznie i ruszamy do domu. Tym razem Kwietniowe Doły mnie pokonują, ale trochę w nogach już mam. Odgryzę się następnym razem :)
Gdzieś na trasie... czerwony rowerowy Orlich Gniazd

Wychodzi nam całkiem fajna wycieczka, mimo że szlak nie został zrealizowany w 100%. Ale lepiej obejrzeć nowe miejsca i zwiedzić coś nowego niż zajeżdżać się po znanych na wylot piaskach, którymi ktoś poprowadził znaki. Co nieprzyjemnie zaskakujące, dwudniowy wyjazd z noclegiem i żarełkiem wyszedł nam taniej niż start w Transjurze... ech, szkoda gadać.
W głowie już plany na następne wycieczki... jest tyle fajnych miejsc do zobaczenia :)
Warta - taka malutka na razie...

Ruszamy dalej, by w pobliskim Łutowcu stanąć na początku Czarnej Przemszy. Tu też ładnie zagospodarowany teren, ławeczki, staw, niedokończone jeszcze tablice informacyjne. Fajnie, że coś się dzieje.
A tu zaczyna się Czarna Przemsza

Wbijamy się na szlak Orlich Gniazd i ruszamy nim do Ogrodzieńca. Zamek z tej strony robi wrażenie, nigdy go chyba stąd nie widziałam. Mała sesja zdjęciowa i podjeżdżamy pod mury. Komercja przeraża, wszędzie rozkładają się stoiska, dojeżdża dostawa drewnianych mieczy, plastikowych hełmów, cepeliowatych pamiątek, wynurzają się z nicości maszyny do produkcji lodów i innych słodkości. Siadamy na trawie pod zamkiem, póki jeszcze nie ma ludzi zjadamy śniadanko, przygotowane w domu kanapki z serem. Żegnamy Ogrodzieniec, gdy podjeżdża pierwszy autokar, a z niego wysypuje się wycieczka.
Ogrodzieniec - z każdej strony robi wrażenie...


Ruszamy szlakiem w kierunku strażnicy w Ryczowie, którą omijamy (byliśmy tu wiele razy) i przez Dupnicę (piękna nazwa) docieramy do Bydlina. Tutaj też odpuszczamy zamek, zatrzymujemy się na jedzenie i picie pod sklepem (mija nas z przeciwka Zbyszek Mossoczy startujący w Transjurze, który ruszył z Krakowa ok 7 rano, już jest tutaj!). Kierujemy się na Jaroszowiec i Rabsztyn, gdzie opuszczamy rowerowy SOG (odchodzi jakoś bez sensu w stronę Olkusza i przechodzi przez miasto), w międzyczasie mija nas kilkunastu następnych rowerzystów, w tym także dziewczyny, ale tylko trzy (inne jadą dalej, czy to taka słaba frekwencja?).
Orle Gniazda - piasek: obecny!

Gdzieś na trasie

Ruszamy z Rabsztyna czerwonym pieszym, odbijamy na wojewódzką i lecimy przez obie Sułoszowe w kierunku Pieskowej Skały. Krótkie uzupełnienie płynów, polanie się wodą (jedziemy już w pełnym słońcu) i dojeżdżamy do Ojcowa, gdzie zatrzymujemy się na pizzę i Radlerka. Spotykamy Lesława, gawędzimy sobie sympatycznie i ruszamy do domu. Tym razem Kwietniowe Doły mnie pokonują, ale trochę w nogach już mam. Odgryzę się następnym razem :)
Gdzieś na trasie... czerwony rowerowy Orlich Gniazd

Wychodzi nam całkiem fajna wycieczka, mimo że szlak nie został zrealizowany w 100%. Ale lepiej obejrzeć nowe miejsca i zwiedzić coś nowego niż zajeżdżać się po znanych na wylot piaskach, którymi ktoś poprowadził znaki. Co nieprzyjemnie zaskakujące, dwudniowy wyjazd z noclegiem i żarełkiem wyszedł nam taniej niż start w Transjurze... ech, szkoda gadać.
W głowie już plany na następne wycieczki... jest tyle fajnych miejsc do zobaczenia :)
Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
95.88 km
40.00 km teren
05:25 h
17.70 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:27.0
HR max:159 ( 85%)
HR avg:121 ( 65%)
Podjazdy:913 m
Kalorie: 1857 kcal
Szlakiem Orlich Gniazd - cz.1
Piątek, 4 lipca 2014 · dodano: 05.07.2014 | Komentarze 3
Plan trochę szalony,ale co tam :)
Ponieważ nie jedziemy w tym roku Transjury (trochę droga impreza się
z niej zrobiła), to proponuję B. żebyśmy zrobili sobie własną,
alternatywną Transjurę i objechali od dawna planowany Szlak Orlich
Gniazd z Częstochowy do Krakowa. W efekcie w piątek wczesnym
rankiem siedzimy w pociągu. Oprócz zaliczenia SOG chcemy również
przetestować nowe modele mapników, które dostaliśmy od Staszka, a dla mnie to również dwudniowy trening nawigacji.
Nowa konstrukcja mapników, jak sprawdzi się w terenie?

Jest po 9 gdy wysiadamy w Koniecpolu i ruszamy w trasę.

Bart proponuje, żeby odpuścić samą Częstochowę – tam już byliśmy, poza tym jeżdżenie po mieście jest średnio przyjemne, i zamiast tego podskoczyć na północ do Mstowa. Chce zobaczyć Skałkę Miłości i warowny klasztor. Trasa prowadzi nas przez Podlesie, Sieraków, Zalesice, Lipnik, Żuraw (tu ładny dworek, ale prywatny, zamknięty za murem) i Małusy Małe, skąd docieramy do Mstowa. Po drodze są postoje na lody, picie, leżenie w cieniu, robienie fotek, pokazywanie sobie psów oraz kotów leżących w cieniu w śmiesznych pozach. To strasznie fajne jechać tak przed siebie i nic nie musieć. Skałka Miłości fajnie wygląda nad Wartą (ładnie zagospodarowany teren), ale wrażenie robi klasztor. Akurat jest w remoncie, więc nie wszystko jest dostępne. Mocne mury, górujące nad doliną rzeki i miastem, fortryfikowane basztami - jest na co popatrzeć. Przychodzi mi na myśl francuskie Nozeroy, z tym, że tam całe miasto było skryte za murami.
Skałka Miłości

Dobry cytat na fasadzie kościoła

W Mstowie marnujemy trochę czasu w parku (B. dokleja taśmą mapnik do kierownicy, który wypinał się na wybojach na zjazdach, śmiejemy się że od razu ma +10 do bycia PRO ;-)).
Profesjonalne mocowanie mapnika na kierownicy

Ruszamy leniwie z powrotem w stronę Małusów (inną drogą), upał staje się nie do zniesienia i Garmin pokazuje 32 stopnie. Topię się i rozpływam z każdym ruchem korby, nie pomaga picie i lody. Mamy mocny wiatr w twarz, który zamiast chłodzić przeszkadza. Trzeba dodatkowo z nim walczyć.
Z Małusów lecimy na Turów, Zrębice (tu jest ten drugi kościółek na Szlaku Architektury Drewnianej), Krasawę, aż docieramy do fajnego sanktuarium w Czatachowej. Ścieżki rowerowe są tu super przygotowane, nowiutkie asfalty, nowe oznaczenia, jedzie się wyśmienicie. Oczywiście musimy się też czasem wpakować w jurajskie piaski :) Zbliża się późne popołudnie, kiedy docieramy do Mirowa. Siadamy w knajpce pod zamkiem, zamawiamy... (menu śniadaniowe o 17 :)) jajecznicę i dostajemy ogromny talerz jajec na kiełbasie. Pierwsze poważne żarcie dzisiaj... trochę się zaniedbaliśmy z karmieniem przez ten upał. Zjadamy, ruszamy jeszcze zobaczyć jak wyglądają Bobolice po odbudowie (pamiętam je jeszcze jako ruinę), teraz są pięknym zamkiem, niczym francuskie zamki nad Loarą.
Dwa "bliźniacze" zamki - Mirów...

i Bobolice. Trudno uwierzyć, że jeszcze 10 lat temu wyglądały tak samo...

Wracamy pod Mirów, odbijamy na Kotowice i stamtąd docieramy do Włodowic, gdzie mamy zabukowany nocleg. Piwko, uzupełnianie kalorii, mecz (Deutschland, Deutschland ueber alles!) i padam. B. jeszcze ogląda nocny mecz Brazylii, ale ja zasypiam jak kamień. Jutro czeka nas drugie tyle do domu.
(+2,45km dojazdu na PKP)
Nowa konstrukcja mapników, jak sprawdzi się w terenie?

Jest po 9 gdy wysiadamy w Koniecpolu i ruszamy w trasę.

Bart proponuje, żeby odpuścić samą Częstochowę – tam już byliśmy, poza tym jeżdżenie po mieście jest średnio przyjemne, i zamiast tego podskoczyć na północ do Mstowa. Chce zobaczyć Skałkę Miłości i warowny klasztor. Trasa prowadzi nas przez Podlesie, Sieraków, Zalesice, Lipnik, Żuraw (tu ładny dworek, ale prywatny, zamknięty za murem) i Małusy Małe, skąd docieramy do Mstowa. Po drodze są postoje na lody, picie, leżenie w cieniu, robienie fotek, pokazywanie sobie psów oraz kotów leżących w cieniu w śmiesznych pozach. To strasznie fajne jechać tak przed siebie i nic nie musieć. Skałka Miłości fajnie wygląda nad Wartą (ładnie zagospodarowany teren), ale wrażenie robi klasztor. Akurat jest w remoncie, więc nie wszystko jest dostępne. Mocne mury, górujące nad doliną rzeki i miastem, fortryfikowane basztami - jest na co popatrzeć. Przychodzi mi na myśl francuskie Nozeroy, z tym, że tam całe miasto było skryte za murami.
Skałka Miłości

Dobry cytat na fasadzie kościoła

W Mstowie marnujemy trochę czasu w parku (B. dokleja taśmą mapnik do kierownicy, który wypinał się na wybojach na zjazdach, śmiejemy się że od razu ma +10 do bycia PRO ;-)).
Profesjonalne mocowanie mapnika na kierownicy

Ruszamy leniwie z powrotem w stronę Małusów (inną drogą), upał staje się nie do zniesienia i Garmin pokazuje 32 stopnie. Topię się i rozpływam z każdym ruchem korby, nie pomaga picie i lody. Mamy mocny wiatr w twarz, który zamiast chłodzić przeszkadza. Trzeba dodatkowo z nim walczyć.
Z Małusów lecimy na Turów, Zrębice (tu jest ten drugi kościółek na Szlaku Architektury Drewnianej), Krasawę, aż docieramy do fajnego sanktuarium w Czatachowej. Ścieżki rowerowe są tu super przygotowane, nowiutkie asfalty, nowe oznaczenia, jedzie się wyśmienicie. Oczywiście musimy się też czasem wpakować w jurajskie piaski :) Zbliża się późne popołudnie, kiedy docieramy do Mirowa. Siadamy w knajpce pod zamkiem, zamawiamy... (menu śniadaniowe o 17 :)) jajecznicę i dostajemy ogromny talerz jajec na kiełbasie. Pierwsze poważne żarcie dzisiaj... trochę się zaniedbaliśmy z karmieniem przez ten upał. Zjadamy, ruszamy jeszcze zobaczyć jak wyglądają Bobolice po odbudowie (pamiętam je jeszcze jako ruinę), teraz są pięknym zamkiem, niczym francuskie zamki nad Loarą.
Dwa "bliźniacze" zamki - Mirów...

i Bobolice. Trudno uwierzyć, że jeszcze 10 lat temu wyglądały tak samo...

Wracamy pod Mirów, odbijamy na Kotowice i stamtąd docieramy do Włodowic, gdzie mamy zabukowany nocleg. Piwko, uzupełnianie kalorii, mecz (Deutschland, Deutschland ueber alles!) i padam. B. jeszcze ogląda nocny mecz Brazylii, ale ja zasypiam jak kamień. Jutro czeka nas drugie tyle do domu.
(+2,45km dojazdu na PKP)
Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, trening, z Bartem
Dane wyjazdu:
90.04 km
35.00 km teren
05:28 h
16.47 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:24.0
HR max:174 ( 94%)
HR avg:142 ( 76%)
Podjazdy:610 m
Kalorie: 2163 kcal
BikeOrient #2 = POGODYNKA KŁAMIE!!! ;-)
Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 30.06.2014 | Komentarze 0
Pełna relacja + galeria fotek na ZDEZORIENTOWANI MTBO TEAM Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, z Bartem, zawody
Dane wyjazdu:
74.62 km
25.00 km teren
03:50 h
19.47 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max:172 ( 92%)
HR avg:124 ( 67%)
Podjazdy:792 m
Kalorie: 1372 kcal
YEEEEESS!!!
Czwartek, 19 czerwca 2014 · dodano: 19.06.2014 | Komentarze 0
Najpierw trochę pracy, więc wyjazd opóźniony, ruszamy po południu. Kierunek: Dolinki z opcją zjedzenia obiadu w Ojcowie, w "naszej" pizzerii. Przez Tonie, Modlniczkę, trochę polami na azymut w kierunku Brzezia, a dalej Karniowice z małym odbiciem do Dol. Bolechowickiej (zawsze chciałam obejrzeć Bramę Bolechowicką z bliska).Brama Bolechowicka z daleka...

...wygląda lepiej niż z bliska

Dalej kierunemy się na Dol. Będkowską, ale ilość ludzi z niej wychodząca/ wyjeżdżająca lub zmierzająca w przeciwnym kierunku przeraża. Odpuszczamy, wspinamy się do Będkowic (tu czas na lody mniam :)), dalej przelatujemy przez Jerzmanowice by dotrzeć do Grodkowic i przekroczyć tam DK 94. Po drodze widoczki robią się coraz bardziej jurajskie.
Grodzisko k/ Jerzmanowic, najwyższa górka w płd. części Jury

Wspinamy się na garb w okolicach Sułoszowej i zielonym szlakiem zjeżdżamy w kierunku miejscowego kościoła. Później jest trochę asfaltu z wiatrem w plecy, leci się wybornie. Mijamy zatłoczoną Pieskową Skałę i skręcamy w nie mniej zatłoczoną Dolinę Prądnika. Nawet policja musi tu stać, by kierować ruchem, tyle jest ludzi. Pierwszy raz widzę takie coś... Na szczęście jest dosyć późno, największa fala spacerowiczów już odpłynęła. Udaje się znaleźć wolny stolik, zjadamy pizzę z Radlerkiem i zmykamy do domu.
Moje ulubione krajobrazy z okolic Sułoszowej


Po drodze czas na zmierzenie się z odwiecznym rywalem, terenowym podjazdem pod Kwietniowe Doły, który niczym narowisty koń zrzuca z roweru (miejscami jest tu ok 30% nachylenia, szuter, ciężko utrzymać przednie koło przy ziemi). Tym razem jednak jest inaczej, podjazd wchodzi gładziutko, bez buksowania, bez odrywania koła, po prostu hop, siup i już jestem na górze jakby nigdy nic. 2,5 roku walki, urywanie kolejnych centymetrów, żmudne treningi techniki i w końcu YEEESSSS!!! Kwietniowe Doły podjechane w całości, bez podpórki!!!! Właściwie można już kończyć sezon, bo większego zwycięstwa niż pokonanie Kwietniowych to już chyba nie będzie ;-)
Kategoria 50km -100km, łańcuch 2, REKORDY, trening, z Bartem